Rozdział 9 (tł. Kath), Maggie Stiefvater - Drżenie(1)

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozdział dziewiąty
Grace
Znów doszedł mnie krzyk zza drzew. Przez sekundę myślałam, że było to wycie, lecz potem
krzyk rozwiązał się w słowa:
- Pomocy! Pomocy!
Przysięgam, że ten głos brzmiał jak głos Jacka Culpepera.
Ale to było niemożliwe. Po prostu sobie go wyimaginowałam, pamiętając go z kafejki, gdzie
zawsze niósł się wśród ludzi mu towarzyszących gdy gwizdał na dziewczyny w korytarzu.
Jednak podążyłam za dźwiękiem głosu, impulsywnie poruszając się wzdłuż podwórza i przez
drzewa. Ziemia przez moje skarpety wydawała się wilgotna i kłująca; byłam bardziej niezdarna bez
moich butów. Szelest moich własnych kroków przez spadające liście i gąszczu chrustu wygłuszył
wszystkie inne dźwięki. Zawahałam się, przysłuchując. Głos zniknął, a zastąpiony został jedynie
skomleniem, brzmiącym zdecydowanie zwierzęco, następnie ciszą.
Względne bezpieczeństwo, jakie dawało mi podwórko, mało mnie obchodziło. Stałam przez
długą chwilę, nasłuchując jakiejkolwiek oznaki skąd mógł dojść ten pierwszy krzyk. Wiedziałam, że go
sobie nie wymyśliłam.
Lecz nie otaczało mnie nic oprócz ciszy. A w niej, zapach lasów sączył się pod moją skórę i
przypominał mi o nim. Złączył sosnowe igły, i mokrą ziemię, i dym z drzew.
Nie dbałam o to, jak idiotyczne to było. Zaszłam tak daleko w te lasy. Pójście odrobinę dalej,
by spróbować zobaczyć znów mojego wilka nikogo by nie zraniło. Wycofałam się do domu, na tyle
długo by ubrać buty, i z powrotem zmierzałam w chłodny, jesienny dzień. W bryzie wyczuwało się
powiew, który obiecał zimę, lecz słońce jasno świeciło, a pod osłoną drzew powietrze było ciepłe
wspomnieniami nie tak dawnych gorących dni.
Wszędzie wokół mnie, liście bosko barwiły się na czerwień i pomarańcz; kruki krakały do
siebie nawzajem na górze wibrującym, nieprzyjemnym akompaniamentem. Nie byłam tak daleko w
tych lasach odkąd miałam 11 lat, gdy obudziłam się otoczona przez wilki, lecz dziwnym trafem nie
bałam się.
Stąpałam ostrożnie, unikając małych strumyków które przemykały pod podszytem. Te
terytoria powinny być dla mnie nieznane, lecz czułam się ufnie, pewna siebie. Cicho otoczona,
zupełnie przez jakiś dziwny szósty zmysł, podążałam tymi samymi wyrytymi ścieżkami, których ciągle
w kółko używały wilki.
Oczywiście, że wiedziałam, że to nie był tak naprawdę szósty zmysł. To byłam po prostu ja,
przyznająca się, że mogę moje zmysły wykorzystać na wyższych obrotach niż normalnie. Poddałam się
im i stały się wydajne, wyostrzone. Gdy mnie dotykała, bryza wydawała się nieść informacje w
postaci stosu map, mówiąc mi które zwierzęta gdzie podróżowały i jak dawno. Moje uszy odbierały
słabe dźwięki, które wcześniej były niezauważalne: szelest gałęzi podczas budowania gdzieś przez
ptaka gniazda, ciche kroki jeleni tuziny stóp* stąd.
Czułam się jak w domu.
Lasy wybrzmiały nieznanym krzykiem, jakby nie na miejscu w tym świecie. Zawahałam się,
przysłuchując. Znów doszło mnie skomlenie, lecz głośniejsze niż przedtem.
Okrążając sosnę, doszłam do źródła: trzech wilków. Była to biała wilczyca i czarny wilk – lider
paczki; widok wilczycy sprawił, że brzuch skręcił mi się z nerwów. Ich dwójka rzucała się na trzeciego
wilka, młodego samca z niby-niebieskim odcieniem na jego szarym futrze i okropną, uzdrawiającą się
raną na jego łapie. Pozostałe dwa wilki przygwoździły go do liściastej ziemi w geście dominacji;
wszyscy zastygli w bezruchu, gdy mnie ujrzeli. Poszkodowany samiec przekręcił głowę by na mnie
spojrzeć błagającymi oczyma. Serce łomotało mi w klatce. Znałam te oczy. Pamiętałam je ze szkoły;
pamiętałam je z lokalnych wiadomości.
- Jack? – wyszeptałam.
Przygwożdżony do ziemi wilk żałośnie zagwizdał przez swoje nozdrza. Ja po prostu gapiłam
się w jego oczy. Piwne. Czy wilki miały piwne oczy? Możliwe. Lecz czemu wyglądały one tak
niewłaściwie? Gdy się na nie gapiłam, to jedno słowo wciąż przechodziło mi przez myśli, jak piosenka:
człowiek, człowiek, człowiek.
Z warknięciem w moim kierunku, wilczyca puściła go. Kłapnęła na niego zębami, odciągając
go ode mnie. Jej oczy cały czas spoczywały na mnie, wyzywając mnie, bym ją powstrzymała, i coś we
mnie mówiło mi, że być może powinnam była spróbować to zrobić. Lecz z czasem gdy moje myśli
przestały krążyć i przypomniałam sobie, że mam kieszonkowy nóż w jeansach, trójka wilków była już
ciemnymi smugami w dalekich drzewach.
Bez oczu tamtego wilka przede mną, musiałam się zastanowić, czy nie wyobraziłam sobie
podobieństwa do Jacka. Mimo wszystko, minęły dwa tygodnie odkąd widziałam go osobiście, i nigdy
właściwie nie zwracałam mu bliskiej uwagi. Mogłam źle zapamiętać jego oczy. Co ja myślałam, tak w
ogóle? Że zamienił się w wilka?
Wypuściłam głęboki oddech. Właściwie, to właśnie to sobie myślałam. Nie sądziłam, że
zapomniałam oczy Jacka. Czy też jego głos. I nie wyimaginowałam sobie ludzkich krzyków, ani
desperackiego wycia. Po prostu wiedziałam, że to był Jack, tak samo jak wiedziałam, jak odnaleźć
drogę przez drzewa.
Mój brzuch związany był w supeł. Nerwy. Oczekiwanie. Nie sądziłam, by Jack był jedynym
sekretem jaki skrywają te lasy.
Tej nocy leżałam w łóżku i gapiłam się w okno z odsłoniętymi roletami bym mogła
obserwować nocne niebo. Tysiące cudownych gwiazd wydrążyło dziury w mojej świadomości, kłując
mnie tęsknotą. Mogłam gapić się na gwiazdy godzinami, ich nieskończona liczba i głębia pchała mnie
w stronę tej mnie samej, którą ignorowałam w ciągu dnia.
Na zewnątrz, głęboko w lasach, usłyszałam długie, gorliwe wycie, potem kolejne, gdy wilki
zaczęły ryczeć. Ustawiło się jeszcze więcej głosów, niektórych niskich i pełnych żałoby, innych
wysokich i krótkich, w niesamowity, piękny chorał. Rozpoznałam wycie mego wilka; jego bogaty ton
wybrzmiewał ponad innymi, jakby błagał mnie, bym go usłyszała.
Moje serce bolało mnie w środku, rozdarte pomiędzy chęcią, by przestali i pragnieniem, by
nigdy nie ustali. Wyobraziłam sobie siebie, wśród nich w złotym lesie, obserwującą jak chylą swe
głowy w tył i wyją pod niebem nieskończonych gwiazd. Zmrużyłam oczy, unikając w ten sposób
uronienia łzy, czując się głupio i nieszczęśliwie, lecz nie położyłam się spać dopóki żaden wilk nie
przestał śpiewać.
*naturalnie chodzi tu o miarę długości :)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • korneliaa.opx.pl