Rozdzial-II, Harry Potter Fanfiction !, Harry Potter i Koniec Świata

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozdział II
ROZDZIAŁ II
Czysta Krew
Khania, Kreta,
12 VI 2010
Harry Potter wysiadł z rozpalonego niczym piec hutniczy wnętrza autobusu – na lokalnych
kreteńskich liniach klimatyzacja ciągle była luksusem – i skierował się w stronę portu pustoszejącą
o tej porze ulicą Odoz Khalidon. Dochodziła druga po południu, lejący się z nieba żar był nie do
wytrzymania nawet dla miejscowych, którzy chowali się po sklepach czy
kafenionach
. Wyglądał jak
typowy turysta, w ciemnych przeciwsłonecznych okularach i białej czapce z daszkiem, z
przewieszoną przez ramię dużą fotograficzną torbą. Szedł nieśpiesznym krokiem, bo jakikolwiek
pośpiech w tutejszym klimacie był niewskazany. Minął słaniającą się na nogach japońską
wycieczkę, pędzoną gdzieś przez bezlitosnego przewodnika, grupę wielkich, brzuchatych
Amerykanów w fantazyjnych kowbojskich kapeluszach i kilku miejscowych młodzieńców, stojących
z rękami w kieszeniach w bramie i obrzucających pożądliwymi spojrzeniami skąpo ubrane turystki.
Dotarł do Platia Santrivani. Wiejący znad morza ciepły wiatr przynosił niewielką ulgę. Wyszedł
na nabrzeże szesnastowiecznego weneckiego portu, stanowiącego teraz główny deptak miasta. Od
wypolerowanych przez setki lat i miliony nóg kamiennych płyt którymi wyłożone było nabrzeże
odbijał się słoneczny żar. Skręcił w prawo mijając sklep sprzedający starożytną błękitną khanijską
ceramikę, wyrabianą na miejscu w małym warsztaciku, przeszedł obok Meczetu Janczarów,
pamiątki kilkusetletniego tureckiego władania nad wyspą, i ruszył nabrzeżem Akti Tombazi w
stronę wschodniego basenu portowego, oddzielonego od morza długim, kamiennym falochronem z
wznoszącą się na jego końcu starą latarnią morską.
Restauracja, której szukał, mieściła się właśnie na falochronie po przeciwnej stronie portowego
basenu. Żeby się do niej dostać, mógł albo obejść cały basen, docierając do nasady falochronu, ale
ta prawie kilometrowa wycieczka w pełnym słońcu nie wzbudziłaby niczyjego entuzjazmu, albo
poczekać na mały, bezpłatny tramwaj wodny kursujący między nabrzeżem a falochronem,
przeznaczony właśnie dla klientów restauracji. Łódka akurat podpływała, toteż po niecałych pięciu
minutach był już na miejscu. Na falochronie upał był znacznie mniejszy. Wszedł do
klimatyzowanego wnętrza restauracji, mieszczącej się w resztkach starożytnego bastionu, i rozejrzał
się po mrocznym wnętrzu.
Jego rozmówca już czekał. Wielki, jowialny Grek, lekko już posiwiały, w tradycyjnym
kreteńskim ciemnym stroju i charakterystycznym nakryciu głowy, siedział w głębi przy stoliku,
sącząc
retsinę
i pykając z okropnie śmierdzącej fajki. Był tak bardzo grecki i tak bardzo kreteński,
że bardziej by się już chyba nie dało.
Tyle że nie był Grekiem. W dodatku był kobietą.
- Cześć, Tonks - powiedział Harry przysiadając się do stolika. - Dzięki że przyszłaś.
Wielki Grek roześmiał się radośnie i puścił do Harry'ego oczko.
- Witaj, Harry! Kopę lat. Drobiazg. Jak ci się podoba mój wygląd?
- Nie przegięłaś leciutko? Takich typów to tu już nie ma. Dać ci podwójny topór i mogła byś
robić za Minosa...
- Może trochę przegięłam, ale to takie zabawne...
Podszedł kelner. Harry zamówił
ouzo
, dostali też tutejszym zwyczajem marynowane czarne
oliwki do pogryzania.
- To co, Harry – spytała Tonks – ciągnie wilka do lasu, nie?
- Ani trochę, Tonks, ani trochę!
Tonks spoważniała.
- To po co się tam pchasz, Harry? Źle się dzieje w Anglii, coraz gorzej. Każdy, kto ma trochę
oleju w głowie, raczej stamtąd pryska.
1
Harry Potter i koniec świata
- Jak powiedział kiedyś pewien mugolski polityk – westchnął ciężko Harry – nie chcem, ale
muszem.
Tonks puściła wielkie, smrodliwe kółko dymu z fajki i spojrzała na Harry'ego z troską.
- Jestem twoim przyjacielem, Harry, i potraktuj to co powiem jako przyjacielską poradę. Jeśli
wyobrażasz sobie, że zrobisz wielki
come back
, że wszyscy tam będą padać na twarze i wznosić
dzięki, że wróciłeś, to daruj sobie. Mówiąc oględnie, swoją ucieczką, i tym co wcześniej stało się z
Luną... i z Hermioną... nie pozostawiłeś po sobie najlepszego wrażenia. Nikt tam na ciebie nie czeka
z otwartymi ramionami, Harry.
- Hermiona była u mnie dwa tygodnie temu, Tonks. Prosiła mnie o pomoc...
Potężny Grek uniósł brwi w zdumieniu.
- No cóż, tego nie wiedziałam. Nie byłam w Londynie od prawie pół roku. Wyjechałam zaraz po
tym, jak Ron... W każdym razie Weasleyowie krzywili się na sam dźwięk twojego nazwiska. Ale
jeśli Hermiona cię prosiła... Tylko na brodę Merlina, Harry, niech to nie będzie wejście w twoim
dawnym stylu! Niech to nie będzie wielki Potter, wracający zrobić porządek po tym, co reszta
spieprzyła!
- Wiem, Tonks! Wiem! Nie spodziewam się owacji na stojąco. Udało ci się zdobyć coś z tych
rzeczy, o które cię prosiłem?
- Jasne! - Grek sięgnął gdzieś w fałdy swojej luźnej czarnej koszuli i wyjął podłużne zawiniątko. -
Różdzka. Od Venizelosa z Aten. Podobno najlepszy różdżnik na Bałkanach. Dobrana na podstawie
twojego profilu magicznego, udało mi się ściągnąć go z Londynu, Mundungus ma swoje wejścia...
Powinna pasować. Wyglądem zewnętrznym się nie przejmuj, tak się tutaj zdobi różdżki. Podobno to
styl dorycki, ale ja się nie znam.
Harry miał przez chwilę nieprzepartą chęć, żeby rozpakować i wypróbować różdżkę już tutaj, na
miejscu, ale się pohamował. Wsunął zawiniątko do torby fotograficznej. Tonks wyciągnęła
tymczasem szarą kopertę.
- Twoje bilety lotnicze... Harry, naprawdę chcesz się tłuc parę godzin mugolskimi samolotami
zamiast skorzystać ze świstoklika?
- Stacje świstoklików na pewno są obstawione przez ludzi Voldemorta – mruknął Harry.
Tonks wzdrygnęła się na dźwięk imienia “Voldemort” i czym prędzej pociągnęła solidny łyk
retsiny
.
- A mugolskie lotniska nie?
- Lotniska może też – wzruszył ramionami Harry. - Tyle że świstoklikami przylatuje do Anglii
kilkadziesiąt osób dziennie, a samolotami grube tysiące – uśmiechnął się krzywo. - Być może
spotkałaś się kiedyś z mugolską nauką zwaną rachunkiem prawdopodobieństwa...
- Daruj sobie, Harry! A teleportować się nie możesz?
Harry poczekał, aż pójdzie kelner, który przyniósł dla niego
ouzo
. Wypił trochę z wyraźną
przyjemnością.
- Po primo, Tonks, to dla mnie za daleko. Nie używałem teleportacji od pięciu lat. I nigdy nie
byłem w tym szczególnie dobry, raczej przeciętny. To Hermiona potrafiła się teleportować na pół
godzinki do Paryża, żeby sobie zrobić fryzurę, a potem wracała na balangę i nic nie było po niej
widać. Po secundo, możesz mi łaskawie powiedzieć, gdzie miałbym się aportować? W moim
dawnym domu, w którym mieszka pewnie jakiś mugol? W hallu w ministerstwie? A może na
Pokątnej? Żadne z miejsc, które znam na tyle dobrze, żeby się w nich aportować, nie wchodzi z
różnych powodów w rachubę, poza tym mogło się tam pozmieniać. Zdjęć nie mam, zresztą wiesz
jak to bywa z aportacją na podstawie zdjęć. Jak coś spieprzę, to w najlepszym razie cofnie mnie z
powrotem, a w najgorszym... sama rozumiesz. Po tertio, teleportację można wykryć. Zwłaszcza z tak
daleka, wibracja wtedy jest potężna... Nie, Tonks, świstokliki i teleportacja odpadają w
przedbiegach!
- W sumie racja – przyznała Tonks, obgryzając oliwkę.
2
Rozdział II
- Mam nadzieję, że teraz nie zaproponujesz mi lotu do Londynu na miotle? - uśmiechnął się
Harry.
- A wiesz, że wolałabym na miotle niż w tym blaszanym pudle! Siedzisz przywiązany do fotela i
na nic nie masz wpływu... Na miotle wszystko zależy tylko ode mnie. Leciałam raz samolotem, i
wystarczy. Do latania są miotły!
- Mugole mogli by się z tym nie zgodzić – mruknął Harry. Tonks roześmiała się.
- Mugolski punkt widzenia mnie specjalnie nie interesuje. No dobra, skoro nie chcesz na miotle,
to słuchaj: wylot z Soudhy masz piętnastego, dziewiąta trzydzieści rano. Przesiadka w Atenach,
stamtąd bezpośredni British Airways do Londynu. Powinieneś być na miejscu o piętnastej z małymi
minutami czasu londyńskiego.
Harry przekartkował pośpiesznie bilety i schował do torby.
- Teraz najważniejsze, Harry. Twój paszport. Nazywasz się John Smith... wiem, mało
oryginalne... byłeś w Grecji przedstawicielem handlowym firmy handlującej elektroniką, kilka lat na
Bałkanach, teraz wracasz do kraju, dokładny życiorys i całą legendę masz spisane na karteczce,
naucz się tego na pamięć. Dobrze, że nie zerwałam kontaktów z mugolskimi służbami specjalnymi,
to są najprawdziwsze mugolskie papiery, żadnej magii, niczego się nie da wykryć. Bilety lotnicze też
są na Smitha, swojej tutejszej tożsamości nie ruszaj, będziesz miał do czego wracać jakby co...
- Dzięki, Tonks, jesteś kochana! - powiedział z uczuciem Harry chowając dokumenty.
- Drobiazg, Harry. Tutaj – na stoliku pojawiła się sporej wielkości paczka - masz mugolski
zestaw do charakteryzacji. Takich używają brytyjskie służby... Nie jesteś metamorfomagiem, ale
zdziwisz się co można osiągnąć tymi mugolskimi środkami. Wiesz, że zmiana wyglądu to moje
hobby, od zawsze ciekawiło mnie jak oni to robią... Obejrzyj się na zdjęciu w paszporcie, tak z
grubsza powinieneś wyglądać. Instrukcja w środku. Raczej nie pokazuj się na Pokątnej jako Harry
Potter, bo w dzisiejszych czasach to nawet tablicy pamiątkowej mieć nie będziesz, zatłuką cię w
jakimś zaułku i tyle...
Harry spojrzał ze zdziwieniem.
- Mam sobie farbować włosy, wkładać kolorowe szkiełka do oczu i robić tego typu cuda, jak w
mugolskich powieściach szpiegowskich?
- Dokładnie, Harry! Dokładnie! Zadziwiające, jak mało czarodzieje wiedzą o mugolach... Gdybyś
zmienił swój wygląd przy pomocy magii, każdy średnio wyszkolony auror by to wyczuł. Ale daję
głowę, że nie wpadną na to, by sprawdzić czy masz po mugolsku ufarbowane włosy... - Tonks
roześmiała się pogardliwie. - Wiesz jak załatwiłam Macnaira?
Harry pokręcił głową.
- Badali mnie przez pół dnia, czy nie mam jakiś niebezpiecznych eliksirów, zdejmowali profil
magiczny z różdżki i tak dalej... a ja miałam mugolskie wieczne pióro strzelające cyjankiem, ot taki
gadżecik, który dostałam od kumpli z MI-6. To pióro też oglądali na wszystkie strony, tylko tam
krztyny magii nie było...
- Chcesz powiedzieć – spytał zdziwiony Harry - że czarodziejów można prosto załatwić
mugolskimi środkami?
- Czasami tak. Ale zależy których. Z Sam Wiesz Kim raczej takich sztuczek nie próbuj. Pamiętaj,
że to ty możesz być najsłabszym ogniwem! Możesz mieć arsenał mugolskich niemagicznych
środków, ale zawsze jest ryzyko że sczytają twoje myśli... Nie ćwiczyłeś tutaj oklumencji, prawda?
- Nie. - przyznał Harry. Tonks zamilkła na chwilę ze skupionym wyrazem twarzy.
- Chce ci się lać, Harry... na marginesie, wejście do kibli jest z tamtej strony sali... a poza tym
marzysz o tym, żebym przestała chrzanić, bo ci się spieszy wypróbować nową różdżkę...
- Chryste, Tonks! - powiedział zszokowany Harry.
- Cóż, Harry, pięć lat bez treningu to szmat czasu... Choć pochlebiam sobie, że jestem w tym
naprawdę niezła, pierwszy lepszy neptek by cię nie sczytał, twoja bariera jest jeszcze przyzwoita.
3
Harry Potter i koniec świata
Ale tylko przyzwoita, Harry! A ci, z którymi będziesz miał do czynienia, to nie są pierwsze lepsze
neptki...
- Potrenuję – obiecał Harry. Schował wszystko do torby i zadumał się przez chwilę.
- Posłuchaj, nie masz jakiś namiarów na Hermionę? Albo Weasleyów?
Tonks uniosła ze zdziwienia brwi.
- Hermiona prosiła cię o pomoc i nie zostawiła kontaktu? - spytała z niedowierzaniem.
- Widzisz – mruknął z zakłopotaniem w głosie Harry – ja z początku nie wyraziłem specjalnego
zainteresowania jej propozycją...
- Można wiedzieć, co masz na myśli? - brwi Tonks uniosły się jeszcze wyżej.
- O Jezu! - zdenerwował się Harry. - Posłałem ją na drzewo, jeśli chcesz wiedzieć! Dałem do
zrozumienia, żeby się odwaliła.
- A ona co?
- Odwaliła się... - powiedział ponuro Harry. Tonks milczała przez chwilę.
- No tak, to dla ciebie typowe... - zawahała się. - Ale jednak wracasz? Co się stało?
- Widzisz, czasem człowiek zrozumie po niewczasie... Kurczę, nigdy nie zdarzyło ci się zrobić
czegoś, czego byś potem żałowała?
Tonks pokręciła głową.
-
Mi
się to zdarzało wielokrotnie. Ale tego, że zdarzy się
tobie
, to bym nie przypuszczała. Nie
mówię o robieniu głupot, tylko o żalu z tego powodu...
- Daruj sobie, Tonks, bardzo proszę!
Tonks uśmiechnęła się figlarnie. W wykonaniu potężnego, starego Greka wyglądało to nieco
dziwnie.
- Jesteś, Harry, wyjątkowym łobuzem. W zasadzie nie wiem, dlaczego cię tak lubię. Pewnie już
tak mam, że lubię łobuzów... Więc pozwól, że powiem ci prawdę. To, że poczułeś wyrzuty sumienia,
bo ktoś cię prosił o pomoc a ty go olałeś, jest do ciebie tak bardzo niepodobne, że zaczynam się
zastanawiać, czy to naprawdę Harry Potter. Ale ponoć ludzie się czasami zmieniają... Mam tylko
prośbę, Harry. Nie przyjmij teraz postawy świętego męczennika, dobrze? - Tonks urwała na chwilę.
- No i nie oczekuj, że proste “przepraszam” wszystko załatwi. Że wszyscy powiedzą “nie ma sprawy,
Harry”, i rzucicie się sobie w ramiona.
- Nie oczekuję tego, Tonks! Naprawdę. - Tonks spojrzała na Harry'ego z lekkim powątpiewaniem,
ale nie odezwała się.
- Wracając do mojego pytania, masz na nich namiary?
Tonks zamyśliła się.
- I tak, i nie. Owszem, wiem gdzie mieszkali jak wyjeżdżałam, ale to było pół roku temu... Charlie
z Susan już się wtedy ukrywali, nie wiem gdzie, nie chciałam wiedzieć, nie ma mocnych na
veritaserum
... - urwała.
- A Hermiona? Fred? Ktoś z naszych z Wydziału?
- Wiem gdzie mieszkała Hermiona. Jeszcze niby pracowała w Ministerstwie, zrobili z niej zwykłą
biurwę, lada moment wszyscy spodziewali się, że śmierciożercy przejmą Wydział. Radziłam jej
żeby gdzieś prysnęła, nie wiem czy skorzystała, sama zwiałam niedługo potem. .. Adres Freda też
mam. Przyślę ci wieczorem przez sowę, ale szczerze mówiąc – Tonks wzruszyła ramionami – marne
szanse żeby jeszcze tam mieszkali.
Pociągnęła kolejny łyk wina.
- A jeśli chodzi o innych... Mam trochę adresów, są pewnie równie aktualne jak tamte –
wzruszyła ramionami. - Kingsley uciekł... przyszli do niego do domu, udało mu się deportować w
ostatniej chwili. Cho zniknęła, nie wiem czy też uciekła, czy ją dorwali. Reszta jeszcze niby
mieszkała we własnych domach, ale siedzieli jak na szpilkach. Na marginesie, Harry... - urwała – na
twoim miejscu bardzo bym uważała, z kim się kontaktujesz. Trudno wyczuć, kto współpracuje ze
śmierciożercami, dobrowolnie czy pod
Imperiusem
, co w sumie na jedno wychodzi. No i pamiętaj,
4
Rozdział II
że przez te pół roku sporo się mogło zmienić, raczej nie na korzyść... - potrząsnęła głową tak
kobiecym ruchem, że Harry mało nie parsknął śmiechem widząc, jak robi to olbrzymi, stary Grek.
- A Mundungus? Brałaś od niego mój profil...
- Taaaak, Mundungus. Namiary na Mundungusa ci dam...
- Można mu ufać, Tonks?
Tonks nie odpowiadała dłuższą chwilę. Pociągnęła solidny łyk
retsiny
i obgryzła oliwkę,
wyraźnie zastanawiając się nad odpowiedzią.
- No cóż. Myślę, że można... na tyle, na ile kiedykolwiek można było mu ufać, Harry. Jest to
kanciarz i złodziejaszek, ale na swój sposób uczciwy. Urządził się zresztą dosyć dobrze, o ile wiem,
robi teraz fałszywe dokumenty. Ale przez niego nie dotrzesz ani do Hermiony, ani do Weasleyów.
- Wiem. Ale może mi się przydać. Dasz mi te adresy?
- Przyślę ci wieczorem sowę – Tonks dopiła resztę wina i zrobiła taki ruch jakby miała zamiar
wstać.
- Jedną chwilkę, Tonks!
- Tak?
- Ile ci jestem winien za to wszystko? Musiało cię to sporo kosztować.
Tonks wzruszyła ramionami.
- Mam z czego żyć, Harry – urwała na moment, a potem kontynuowała nadspodziewanie
poważnym tonem. - Słuchaj, jeśli to wszystko się skończy... jeśli to się dobrze skończy, to wtedy
będziemy się liczyć! Jeśli zaś skończy się źle... Harry, jaka to będzie różnica, kto komu ile jest
winien, skoro i tak każdy oberwie
Avadą
.
- Może być i tak, że się skończy dobrze, ale ja oberwę mimo to – powiedział ponuro Harry. Tonks
zadrżała.
- Nie mów takich rzeczy, Harry! I bardzo proszę, nie rozmawiajmy już o pieniądzach. Mam u
ciebie kolację w wynajętej sali w najlepszej knajpie na Pokątnej, umowa stoi? Nic więcej nie chcę.
Trzymaj się! - wstała.
- Powodzenia, Harry – powiedziała cicho.
- Dzięki, Tonks. Nie wiem jak ci się odwdzięczę...
- Przcież ci powiedziałam. Kolacja. Ze świecami. Kelnerzy we frakach! - mruknęła Tonks i
ruszyła w stronę wyjścia, przewracając przy okazji krzesło.
- Szlag by to... Bywaj, Harry.
Harry patrzył jak sylwetka zwalistego Greka znika w drzwiach restauracji. Dopił swoje
ouzo
,
uregulował rachunek, zaszedł jeszcze do toalety (Tonks miała całkowitą rację), a potem wyszedł na
zewnątrz. Uderzyła go fala gorącego powietrza. Przepłynął tramwajem wodnym na nabrzeże i
poszedł w kierunku centrum. Na Odoz Skalidi złapał przejeżdzającą pustą taksówkę.
Wśród niewielu umiejętności, których Harry nigdy nie opanował, było prowadzenie mugolskich
samochodów. Podczas swojej pracy w Firmie wielokrotnie zdarzało mu się poruszać pojazdem
wyglądającym jak mugolski, ale zawsze był to wóz specjalnie spreparowany przez zajmującą się
tym komórkę Wydziału. Większość czarodziejów uważała umiejętność kierowania zwykłym
samochodem za całkowicie zbędną: z ich pokolenia nauczył się tego właściwie jeden jedyny Ron,
który traktował to jako hobby.
I dlatego zginął, przemknęło Harry'emu przez głowę.
Myśl o zmarłym przyjacielu wprawiła go w przygnębienie. Gdy taksówkarz, używając głównie
klaksonu, próbował wyplątać się z dzikiej matni jadących we wszystkich kierunkach na raz
samochodów, autobusów, furgonetek, skuterów i riksz, Harry oparł głowę o zagłówek i zatopił się w
rozmyślaniach. Nie zauważył, kiedy dojechali do Khoraphakia. Zapłacił taksówkarzowi kilkanaście
euro i popędził do swojego apartamentu. Niecierpliwie rzucił torbę na stół, wyciągnął podłużne
zawiniątko i rozpakował.
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • korneliaa.opx.pl