Rozdział 60, 3.Maggie Stiefvater - Ukojenie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY
SAM
To było przygnębiające – stracić całą noc z Grace w taki sposób – ni stąd, ni zowąd. Po odwiezieniu
Rachel chciałem odnaleźć swoją wilczycę, ale Cole przekonał mnie, że to bez sensu. Ona do mnie nie
przyjdzie, za to, skoro przemieniła się blisko domu rodziców, będzie wiedziała, gdzie jest. Nie sądziłem, że
bez niej uda mi się zasnąć, ale po tym, jak nasz gwiazdor wyperswadował mi poszukiwania, położyłem się
na łóżku, wpatrzony w żurawie i choinkowe lampki i po prostu udawałem, że czekam, Az Grace wróci do
łóżka z łazienki.
To był długi dzień. Kiedy już nie mogłem poradzić sobie z galopada myśli o wszystkich tych rzeczach,
które się dziś przytrafiły, zmorzył mnie sen.
Śniłem o tym, że chodzę po domu, od pomieszczenia do pomieszczenia. Wszystkie pokoje były puste,
ale to była pełna treści i oddechów pustka, jakbym w każdym momencie mógł się odwrócić i zobaczyć
kogoś za plecami. Dom wydawał się zamieszkany – nie niedawno, a obecnie – jakby jego mieszkańcy wyszli
na chwilę na dwór, żeby sprawdzić, jaka jest pogoda i zaraz mieli wrócić. Zwłaszcza sypialnie nosiły ślady
życia – na każdym łóżku leżała walizka albo plecak wypełnione ubraniami, a obok nich stały buty, czekając
na odejście. Na łóżku Urlika leżał jego laptop i elektryczna maszynka go golenia. Na łóżku Paula – sterta
kostek do gitary i kilka wypalonych na DVD filmów, o których nigdy nie słyszałem. Nawet w pokoju z
piętrowymi łóżkami leżały bagaże. Słuchawki Dereka spoczywały na jego aparacie fotograficznym, a
szkicownik Melissy czekał cierpliwie obok jej butów. Łóżko mojego opiekuna było puste.
W swoim śnie szedłem od pokoju d pokoju, po kolei gasząc światła. Pożegnałem się z pokojem Becka,
w którym prawie nigdy nie przebywał. Pożegnałem się z pokojem Urlika, gdzie razem oglądaliśmy horrory
na jego laptopie. Mój pokój pominąłem i zszedłem na parter. Pożegnałem się z salonem, gdzie kiedyś
siedziałem z Grace na sofie, niemal jako wilk, i gdzie Isabel pomogła mi powstrzymać atak padaczki Cole’a.
Pożegnałem się z żółtym pokojem, w którym mieszkał Cole i umarł Jack. Zgasiłem światło w łazience, której
unikałem przez ponad dekadę. Pożegnałem kuchnie pełną naszych fotografii na szafkach, z tysiącem
uśmiechów, z których każdy był szczery. I ruszyłem do piwnicy. A tutaj, w bibliotece, otoczone przez książki,
leżały rzeczy Becka, których brakowało w sypialni: jego walizka i buty spoczywały na pufie obok fotela do
czytania. Obok nich leżał krawat i jakaś płyta CD ze splątanymi gałęziami na okładce. Tytuł był nabazgrany
na jedynej białej przestrzeni: „Na granicy przebudzenia…”.
Beck był wszędzie wokół mnie, żył we wszystkich tych książkach, które przeczytał. Zamieszkiwał każdą
stronę. Był każdym bohaterem, każdym przestępcą, każdą ofiarą i każdym napastnikiem. On był początkiem
i końcem wszystkiego.
Die letzte all türen
Doch nie hat man
An alle schon geklopt
Ostatnie ze wszystkich drzwi
Lecz jeszcze nigdy
nikt nie pukał do wszystkich
*
*
Rainer Kunze,
Samobójstwo
[w:]
Nokturn i inne wiersze z lat 1959-1981
, wybór i przekład Ryszard Krynicki, Niezależna
Oficyna Wydawnicza, Warszawa 1987, s. 15.
to było ostatnie pożegnanie. Zgasiłem światło.
Zostało mi jeszcze jedno miejsce. Powoli wszedłem z powrotem na górę, na parter, a potem na piętro
i ruszyłem korytarzem do swojego pokoju. Papierowe żurawie drżały na swoich sznurkach, jakby
przeczuwając trzęsienie ziemi. Widziałem każde ukryte w nich wspomnienie, obrazy wyświetlały się na ich
skrzydłach jak na ekranie telewizora. Wszystkie żurawie śpiewały radosne piosenki, które ja też kiedyś
śpiewałem. Ptaki były piękne, przestraszone i próbowały wyrwać się na wolność.

Złe wieści, Ringo – usłyszałem złowróżbny głos Cole’a. – Wszyscy umrzemy.
Obudził mnie dzwonek telefonu.
Na ten dźwięk adrenalina przeszyła moje na wpół śpiące ciało. Pierwsza przytomna myśl, jaka
przyszła mi do głowy, zabrzmiała niewytłumaczalnie: „Och, nie, nie tutaj”. Po sekundzie zorientowałem się,
że to tylko telefon. Nie miałem pojęcia, dlaczego tak pomyślałem.
Podniosłem słuchawkę.

Sam? – rzucił Koenig. – Powinienem zadzwonić wcześniej, ale mam nocna zmianę i…
nieważne. – Policjant nabrał głośno powietrze w płuca. – Polowanie zostało przyśpieszone.

Co takiego?!
Pomyślałem, że może wciąż śpię, ale żurawie wisiały całkiem nieruchomo nade mną.
Koenig powiedział trochę głośniej:

Odbędzie się dziś. O świcie. Piąta czterdzieści siedem. Helikopter nagle się zwolnił i
przesunęli całą akcję. Pora wstawać.
Nie musiał mi tego mówić. Czułem się tak, jakbym już nigdy nie miał zasnąć.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • korneliaa.opx.pl