Rozdział 6 (tł. Kath), Maggie Stiefvater - Drżenie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozdział szósty
Grace
Gdy mój ojciec wrócił do domu, wciąż byłam zatracona w cichym świecie wilków, stawiając
sobie przed oczami ciągle w kółko obraz uczucia, jakie czułam dotykając dłonią jego szorstkich
włosów. Mimo że niechętnie umyłam ręce by skończyć obiad, jego piżmowy zapach leżał na moich
ciuchach, sprawiając, że moment spotkania pozostał w moich myślach świeży. Potrzeba mu było
sześć lat, by dać się mi dotknąć. Przytulić. A teraz ochrania mnie, tak jak to robił zawsze. Desperacko
chciałam komuś o tym powiedzieć, ale wiedziałam, że tata nie podzieli ze mną mojego
podekscytowania, w szczególności jeśli spikerzy wiadomości wciąż ględzili w tle na temat ataku.
Trzymałam buzię na kłódkę.
Tato ciężko wszedł w przedni korytarz. Mimo że nie widział mnie w kuchni, zawołał:
- Obiad pachnie wspaniale, Grace.
Wszedł do kuchni i poklepał mnie po głowie. Jego oczy wyglądały na zmęczone zza jego
okularów, lecz się uśmiechnął.
- Gdzie twoja mama? Maluje?
Rzucił swój płaszcz na krzesło.
- Czy ona kiedykolwiek przestaje? – zwróciłam wzrok na jego płaszcz. – Wiesz, że go tutaj nie
zostawisz.
Odnalazł go z sympatycznym uśmiechem i zawołał w górę:
- Rags, czas na obiad!
Użycie przez niego ksywki mamy świadczyło o tym, że jest w dobrym nastroju.
Mama zjawiła się w żółtej kuchni w jakieś dwie sekundy. Brakowało jej tchu przez bieganie ze
schodów – nigdy nigdzie nie chodziła – a na jej kości policzkowej miała pasemko zielonej farby.
Tata pocałował ją, unikając farby.
- Byłaś dobrą dziewczynką, kotku?
Mrugnęła rzęsami. Na twarzy miała wyraz, który mówił, że już wiedziała, co on zamierzał
powiedzieć.
- Najlepszą.
- A ty, Gracie?
- Lepszą niż mama.
Tata odchrząknął.
- Panie i panowie, moja podwyżka zaczyna się od tego piątku. Więc …
Mama klasnęła rękami i zawirowała w kole, obserwując siebie w lustrze w korytarzu gdy się
kręciła.
- Wynajmuję tę placówkę w centrum!
Tata szeroko się uśmiechnął i skinął głową.
- I Gracie, kochanie, wymienisz ten twój samochód, który jest kupą złomu tak szybko, jak tylko
znajdę czas by cię zabrać do dilera. Jestem zmęczony zabieraniem twojego gruchota do warsztatu.
Mama się śmiała, miała zawroty głowy, i znów klasnęła w ręce. Tanecznym krokiem weszła
do kuchni, skandując jakąś bezsensowną piosenkę. Jeśli wynajęli pracownię w mieście,
najprawdopodobniej nigdy nie zobaczę żadnego z moich rodziców. No, oprócz obiadów. Na posiłki
zwykle się zjawiali.
Ale to wydawało się nieważne w porównaniu z obietnicą niezawodnego środka transportu.
- Serio? Mój własny samochód? To znaczy, taki co będzie jeździł?
- Ździebełko mniej gówniany od tamtego. – tata obiecał. – Nic miłego.
Przytuliłam go. Taki samochód oznaczał wolność.
Tamtej nocy leżałam w moim pokoju, z stanowczo zamkniętymi oczyma, starając się zasnąć.
Świat za moim oknem wydawał się uciszony, jakby akurat spadł śnieg. Na śnieg było za wcześnie, ale
każdy dźwięk wydawał się przytłumiony. Zbyt cichy.
Wstrzymałam oddech i skupiłam się na nocy, nasłuchując ruchu w cichej ciemności.
Powoli dotarło do mnie, że słabe stukoty przełamały ciszę na zewnątrz, docierając do moich
uszu. Brzmiało to, na wszystko na świecie, jakby ktoś chodził po ganku za moim oknem. Czy to był
wilk? Może był to szop pracz. Potem usłyszałam więcej drapania, i warknięcie – z pewnością nie był to
szop. Włos zjeżył mi się na głowie.
Opatulając się kołdrą jak peleryną, wygramoliłam się z łóżka i bezszelestnie stąpałam po
gołych deskach podłogowych oświetlonych przez księżyc w połowie stadium. Zawahałam się,
zastanawiałam czy czasem nie wyśniłam tego dźwięku, lecz „tak, tak, tak” znów dochodziło zza okien.
Podniosłam rolety i wyjrzałam na ganek. Prostopadle do pokoju, mogłam ujrzeć, że podwórze było
puste. Surowe, czarne pnie drzew wystawały niczym płot między mną a głębszą część lasu, znajdującą
się za nimi.
Nagle pojawiła się twarz, dokładnie naprzeciw mojej i odskoczyłam z zaskoczenia. Biała
wilczyca była po drugiej stronie szkła, jej łapy na zewnętrznym parapecie. Była wystarczająco blisko
bym mogła dostrzec wilgoć w pręgowanych włosach jej futra. Jej niebieskie niczym klejnoty oczy
piorunowały mnie wzrokiem, wyzywając mnie bym odwróciła wzrok. Niskie warknięcie zadudniło zza
szyby, i poczułam jakbym mogła z niego wyczytać znaczenie, tak wyraźnie, jakby było ono zapisane
na tej szybie. On nie ma cię chronić.
Spojrzałam na nią. Potem, bez myślenia, uniosłam zęby w warknięciu. Warknięcie, które z
siebie wydobyłam obie nas zaskoczyło i zeskoczyła z okna. Posłała mi ciemne spojrzenie zza swojego
ramienia i załatwiła się w kącie ganka, nim wcięło ją w lasach.
Gryząc się w wargę by pozbyć się dziwnego kształtu, jaki wywarło na mnie warknięcie,
podniosłam sweter z podłogi i weszłam z powrotem do łóżka. Odsunęłam poduszkę na bok, skuliłam
sweter by użyć go zamiast niej.
Zasnęłam przy zapachu mojego wilka. Sosnowych igieł, zimnego deszczu, ziemistych
zapachów, szorstkiego włosia na mojej twarzy.
Zupełnie, jakby tu ze mną był.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]