Rozdział 38, Maggie Stiefvater - Drżenie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY ÓSMY
GRACE
3,5˚C
−
Kto mógłby zrobić dziecku coś takiego? – Mama zrobiła minę. Nie byłam pewna, czy ta mina
była spowodowana tym, co jej przed chwilą powiedziałam, czy smrodem sików i
antyseptycznym zapachem szpitala.
Wzruszyłam ramionami i przekręciłam się niewygodnie na łóżku. Naprawdę nie potrzebowałam tu
być. Rana na moim ramieniu nawet nie wymagała szwów. Jedyne czego potrzebowałam, to zobaczyć się z
Samem.
−
Więc on jest strasznie pokrzywdzony – mama popatrzyła na szpitalny telewizor, choć był
wyłączony. Nie czekała na moją odpowiedź. – No, oczywiście. Oczywiście, że jest. Musiał być.
Nie przeżywasz czegoś takiego, jeśli nie zostaniesz zniszczony. Biedny dzieciak. Wyglądał jakby
naprawdę odczuwał ból.
Miałam nadzieję, że mama przestanie o tym paplać do czasu, gdy Sam skończy rozmawiać z
pielęgniarką. Nie chciałam myśleć o krzywiźnie jego ramion, nienaturalnym kształcie, jaki przybrało jego
ciało w reakcji na zimno. No i miałam nadzieję, że Sam zrozumie dlaczego opowiedziałam mamie o jego
rodzicach – jej wiedza o nich była lepsza niż jej wiedza o wilkach.
−
Mówiłam ci, mamo. Pamięć o tym naprawdę go martwi. Wiadomo, że ześwirował, kiedy
zobaczył krew na swoich rękach. To warunkowania klasyczne, czy jak to tam nazywają.
Sprawdź w Google.
Mama owinęła się ramionami.
−
Gdyby jego tam nie było…
−
Tak, umarłabym, bla bla bla. Ale był tam. Dlaczego wszyscy przejmują się tym bardziej niż ja? –
Większość śladów po zębach Shelby stała się już brzydkimi siniakami – chociaż nawet w
przybliżeniu nie leczyłam się tak szybko jak Sam kiedy został postrzelony.
−
Ponieważ ty nie posiadasz instynktu przetrwania, Grace. Jesteś jak czołg, który brnie naprzód,
myśląc, że nic nie może go powstrzymać, dopóki na swojej drodze nie napotka większego
czołgu. Jesteś pewna, że chcesz chodzić z kimś, kto ma za sobą taką przeszłość? – Mama
wydawała się nakręcać tą teorią. – Mógłby mieć załamanie nerwowe. Czytałam, że ludzie
mają je w wieku dwudziestu ośmiu lat. Mógłby być całkiem normalny, a potem nagle się
pochlastać. To znaczy, wiesz, że nigdy nie mówiłam ci co masz zrobić ze swoim życiem aż do
teraz. Ale jeśli… co jeśli poproszę cię, żebyś przestała się z nim widywać?
Tego się nie spodziewałam. Mój głos był łamiący się.
−
Powiedziałabym, że ze względu na swoje nierodzicielskie zachowanie aż do tej chwili, zrzekłaś
się prawa do utrzymywania nade mną władzy. Sam i ja jesteśmy razem. Nie ma innej opcji.
Mama wyrzuciła ręce w górę jakby chciała powstrzymać czołg-Grace przed wjechaniem w nią.
−
No dobrze. W porządku. Tylko bądź ostrożna, dobrze? Zresztą. Idę się czegoś napić.
I tak po prostu, jej rodzicielska energia wyczerpała się. Odgrywała mamusię wioząc nas do szpitala,
przyglądając się jak pielęgniarka pochyla się nad moimi ranami i ostrzegając mnie przed moim psychicznym
chłopakiem, a teraz już skończyła. Było oczywiste, że przeżyję, więc skończyła swoją służbę.
Kilka minut po tym jak wyszła, drzwi otworzyły się, i Sam podszedł do mojego łóżka. Wyglądał blado i
na zmęczonego w zielonkawym świetle. Zmęczony, ale ludzki.
−
Co ci robili? – zapytałam.
Jego usta wykrzywiły się w uśmiechu zupełnie pozbawionym humoru.
−
Założyli mi bandaż na rozcięcia, które się uleczyły jak tylko go założyli. Co jej powiedziałaś? –
rozejrzał się za moją mamą.
−
Powiedziałam jej o twoich rodzicach i że to dlatego było z tobą źle. Uwierzyła mi. Jest ok. czy z
tobą wszystko w porządku? Czy ty… - Nie byłam pewna o co pytam. W końcu powiedziałam: -
Tato powiedział, że była martwa. Shelby. Chyba nie mogła uzdrowić się tak jak ty. To stało się
zbyt szybko.
Sam położył dłonie po obu stronach mojej szyi i pocałował mnie. Przycisnął swoje czoło do mojego,
tak że patrzyliśmy na siebie i wyglądał tak, jakby miał tylko jedno oko.
−
Pójdę do piekła.
−
Co?
Jego jedno oko zamrugało.
−
Ponieważ powinienem czuć się źle dlatego że ona nie żyje.
Odsunęłam się, by zobaczyć wyraz jego twarzy; był dziwnie pusty. Nie byłam pewna co powiedzieć w
świetle tej informacji, ale Sam wyratował mnie biorąc mnie za ręce i ściskając je mocno.
−
Wiem, że powinienem być teraz smutny. Ale po prostu czuję się jakbym właśnie uniknął tego
olbrzymiego pocisku. Ja się nie przemieniłem, ty jesteś cała, i na tę chwilę, ona jest tylko jedną
rzeczą mniej, o którą już nie muszę się martwić. Czuję się… po prostu czuję się, jakbym był
pijany.
−
Mama myśli, że jesteś wybrakowanym towarem – powiedziałam mu.
Sam znowu mnie pocałował, na chwilę zamykając oczy, po czym pocałował mnie po raz trzeci, lekko.
−
Jestem. Chcesz uciec?
Nie wiedziałam, czy miał na myśli ucieczkę ze szpitala, czy od niego.
−
Panie Roth? – w drzwiach pojawiła się pielęgniarka. – Może pan tu zostać, ale powinien pan
usiąść.
Tak samo jak ja, Sam musiał dostać serię zastrzyków przeciw wściekliźnie – standardowa procedura
szpitalna po nieuzasadnionym ataku zwierzęcia. To nie było tak, że mogliśmy powiedzieć personelowi, że
Sam znał to zwierzę osobiście i że to zwierzę było mordercze, a nie wściekłe. Przesunęłam się, żeby zrobić
miejsce dla Sama, który usiadł obok mnie patrząc z niepokojem na strzykawkę w ręce pielęgniarki.
−
Nie patrz na igłę – doradziła pielęgniarka podwijając jego zakrwawiony rękaw dłonią w
gumowej rękawiczce. Sam odwrócił się do mojej twarzy, ale jego spojrzenie było odległe i
nieostre, a jego umysł gdzieś indziej, kiedy pielęgniarka wbijała igłę w jego skórę. Kiedy
patrzyłam, jak naciska strzykawkę, fantazjowałam, że to ja jestem lekarstwem dla Sama –
ciekłe lato wstrzykiwane wprost do jego żył.
Ktoś zapukał do drzwi i kolejna pielęgniarka wystawiła zza nich swoją głowę.
−
Brenda, skończyłaś? – zapytała. – Chyba potrzebują cię w 302. Jest tam jakaś szalejąca
dziewczyna.
−
Och, świetnie – powiedziała Brenda sarkastycznie. – Z waszą dwójką skończyłam. – Zwróciła
się do mnie: - Kiedy tam skończę podrzucę twojej mamie robotę papierkową.
−
Dzięki – powiedział Sam i wziął mnie za rękę. Razem zeszliśmy do holu, i przez jedna dziwną
chwilę poczułam się tak, jak tej pierwszej nocy kiedy się poznaliśmy, jakby cały ten czas w
ogóle nie minął.
−
Zaczekaj – powiedziałam, gdy weszliśmy do poczekalni, a Sam pozwolił mi się zatrzymać.
Zmrużyłam oczy patrząc wzdłuż zatłoczonego pomieszczenia, ale kobieta, którą zdawało mi
się, że widziałam, zniknęła.
−
Kogo szukasz?
−
Zdawało mi się, że widziałam mamę Olivii. – Jeszcze raz spojrzałam wzdłuż poczekalni, ale były
tam same nieznajome twarze.
Zobaczyłam, że nozdrza Sama rozszerzyły się, a jego brwi ściągnęły się bliżej oczu, ale nic nie
powiedział, kiedy szliśmy w stronę szklanych szpitalnych drzwi. Na zewnątrz, mama podprowadziła już
samochód pod krawężnik, nie zdając sobie sprawy, jaką przysługę zrobiła dla Sama.
Za samochodem, delikatne płatki śniegu wirowały, zwarte przez zimno. Wzrok Sama powędrował w
stronę drzew po drugiej stronie parkingu, ledwo widocznych w świetle ulicznych latarni. Zastanawiałam się,
czy myślał o śmiertelnym chłodzie, który sączył się przez szczeliny w drzwiach, albo o złamanym ciele
Shelby, które już nigdy nie będzie ludzkie, lub może, jak ja, wciąż myślał o strzykawce pełnej ciekłego lata.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]