Rozdział 22 (tł. Kath), Maggie Stiefvater - Drżenie

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rozdział dwudziesty drugi
Sam
Spędziłem zbyt wiele czasu odwożąc Grace i krążąc wokół parkingu, sfrustrowany Jackiem,
sfrustrowany deszczem, sfrustrowany ograniczeniami, jakie wyznaczało mi moje ludzkie ciało.
Mogłem wyczuć, że był tam wilk – był to nikły, piżmowy ślad wilczego odoru – lecz nie potrafiłem
dokładnie określić kierunku bądź nawet móc sobie powiedzieć, że na pewno był to Jack. To było jak
chodzenie po omacku.
Ostatecznie się poddałem i po przesiedzeniu kilkunastu minut w samochodzie
zadecydowałem skierować się do domu Becka. Nie mogłem wymyśleć konkretnie nic innego, co
mogłoby być dobrym miejscem do rozpoczęcia poszukiwań Jacka, lecz lasy za domem były logicznym
miejscem, gdzie ogólnie można by znaleźć wilki. Więc skierowałem się do mojego starego, letniego
domu.
Nie miałem pojęcia, czy Beck w ogóle stał się w tym roku człowiekiem; nie potrafiłem nawet
wyraźnie przywołać moich własnych letnich miesięcy. Były wspomnieniami rozmytymi w kupie,
dopóki nie stały się złożonością pór i zapachów, a ich źródło – zapomniane.
Beck przemieniał się przez więcej lat niż ja, więc wydawało się, mało prawdopodobnie, że był
człowiekiem w tym roku, gdy ja nim nie byłem. Lecz również wydawało mi się, że powinienem mieć
przed sobą więcej lat przemieniania się w tę i we w tę. Tak długo się nie zmieniałem. Gdzie się
podziały moje lata?
Chciałem Becka. Chciałem jego porad. Chciałem wiedzieć, dlaczego postrzał uczynił mnie
człowiekiem. Chciałem wiedzieć, jak wiele czasu mi zostało z Grace. Chciałem wiedzieć, czy to był
koniec.
„Jesteś najlepszym z nich”, powiedział mi kiedyś. Wciąż pamiętam sposób, w jaki na mnie
patrzał, gdy to mówił. Solidny, godny zaufania, wiarygodny. Kotwica w bujającym się morzu.
Wiedziałem o co mu chodzi: byłem najbardziej ludzki z paczki. To było po tym, jak ściągnęli Grace z jej
opono-huśtawki.
Lecz gdy podjechałem do domu, wciąż był pusty i ciemny, a moje nadzieje się rozproszyły.
Przeszło mi przez myśl, że wszystkie inne wilki musiały się już przemienić na zimę; nie zostało już wielu
młodych wilków. W tej chwili, oprócz Jacka. Skrzynka pocztowa wypchana była kopertami i kartkami
z poczty radzącymi Beckowi przyjść do urzędu, by odebrać resztę. Wszystko stamtąd wyjąłem i
wrzuciłem do samochodu Grace. Miałem klucz do jego skrzynki, lecz dopiero później sobie
przypomniałem.
Odmówiłem sobie myśli, że nie zobaczę znów Becka.
Lecz faktem pozostało, że jeśli Becka nie było blisko, Jacka nie wtajemniczono. A ktoś musiał
go odciągnąć od szkoły i cywilizacji zanim nie przestanie się nieprzewidzialnie przemieniać, co
wiązało się z byciem nowym wilkiem. Jego śmierć narobiła wystarczająco szkód dla paczki. Nie
miałem zamiaru pozwolić mu nas wydać, czy to przez publiczne przemienianie się czy to przez
ugryzienie kogoś.
Jako że Jack złożył już wizytę w szkole, zadecydowałem działać pod założeniem, że próbował
również dojść do domu, więc zmierzyłem ku domu Culpeperów. Nie było żadną tajemnicą to, gdzie
mieszkali; każdy w miasteczku kojarzył gigantyczną, niczym od Tudorów rezydencję, którą można było
zoczyć już z autostrady. Jedyna rezydencja w Mercy Falls. Nie sądziłem by ktokolwiek mógł być w
domu o tej porze, lecz zaparkowałem Bronca* Grace jakieś pół mili stąd tak na wszelki wypadek i
przemierzałem sosnowe lasy na piechotę.
Z całą pewnością, dom był pusty, wznosząc się nade mną niczym masywna struktura z starej
legendy będącej częścią ustnej tradycji. ** Szybkie myszkowanie wokół drzwi pozwoliło mi odnaleźć
wyraźny odór wilka.
Nie potrafiłem odgadnąć czy wszedł już do środka, czy też, tak jak ja, przyszedł wtedy, gdy
nikogo nie było i powrócił już do lasów. Przypominając sobie, jak bezbronny byłem w mojej ludzkiej
formie, pokręciłem się i wąchałem powietrze, szukając w otaczających mnie sosnach w poszukiwaniu
oznak życia. Nic. Bynajmniej nic na tyle bliskiego, co wyłapałyby moje ludzkie zmysły.
Za przyczyną dokładności, włamałem się do domu by zobaczyć, czy Jack tam już tam był,
odosobniony w zamkniętym pokoju zarezerwowanym dla potworów. Nie troszczyłem się też o
„czystość” mojej roboty – roztrzaskałem szybę w tylnych drzwiach za pomocą cegły i przedostałem
przez wyszczerbioną dziurę by przekręcić gałkę.
Wewnątrz znów wąchałem powietrze. Pomyślałem, że wyczułem wilka, lecz zapach ten był
słaby i nieco czerstwy. Nie byłem pewien, dlaczego Jack miałby pachnieć w ten sposób, lecz
podążyłem za zapachem przez dom. Moja ścieżka prowadziła do wielkiego kompletu drzwi dębowych.
Byłem pewien, że zapach prowadzi do tego, co było za nimi.
Ostrożnie je popchnąłem, potem wziąłem ostry oddech.
Wielki hol przede mną pękał w szwach od zwierząt. Wypchanych zwierząt. I nie takich
milusich. Przyciemnione pomieszczenie z wysoko umieszczonym sufitem przypominało mi wystawę w
muzeum: Zwierzęta Ameryki Północnej, albo coś w rodzaju sanktuarium ku czci śmierci. Moje myśli
wyrwały się w poszukiwaniu słów piosenki, lecz zdecydowały się tylko na jedyny wers:
To my nosimy
szerokie uśmiechy śmiejących się umarłych.
Wzdrygnąłem się.
W półświetle które prześwitywało przez okrągłe okna wysoko ponad moją głową, wydawało
się, że jest tu wystarczająco zwierzaków by zaludnić Arkę Noego. Był tu lis, sztywno trzymający
wypchaną przepiórkę w swoim pysku. Tam wisiał czarny niedźwiedź, unoszący się nade mną z
wyciągniętymi pazurami. Ryś, skradający się nieskończenie wzdłuż kłody. I niedźwiedź polarny,
kompletny z wypchaną rybą w jego łapach. To można w ogóle wypchać rybę? Nawet tego nie
rozważałem.
A potem, pośród stada jeleni wszystkich rozmiarów i kształtów, ujrzałem źródło zapachu,
które wcześniej wykryłem: wilk patrzał na mnie przez swoje ramię z gołymi zębami i groźnymi,
szklanymi oczyma. Podszedłem do niego, wyciągając ręce by dotknąć jego kruchego futra. Pod moimi
palcami rozkwitł czerstwy zapach, uwalniając do moich nozdrzy sekrety i rozpoznałem unikalny
zapach moich lasów. Skręciłem palce w piąstkę, odchodząc od wilka z uczuciem dreszczy na skórze.
Jeden z nas. A może nie. Może to po prostu wilk. Z tym że nigdy wcześniej nie spotkałem normalnego
wilka w naszych lasach.
- Kim byłeś? – wyszeptałem. Lecz jedyna wspólna cecha pomiędzy dwoma formami wilka –
oczy – od dawna były wydłubane na rzecz pary szklanych oczu. Zastanawiałem się czy Derek,
najeżony kulami w noc w którą zostałem postrzelony, dołączyłby do tego wilka w tej makabrycznej
menażerii. Ta myśl skręciła mój żołądek.
Zerknąłem po holu raz jeszcze i cofnąłem się do frontowych drzwi. Każdy kawałek zwierzęcia,
który wciąż we mnie pozostawał, krzyczał, bym odszedł od głuchego odoru śmierci, który wypełniał
korytarz. Jacka tu nie było. Nie miałem żadnego powodu, by zostać.
*nie wyjaśniłam jeszcze tego, a powinnam – Bronco to nazwa jednego z modeli Forda, a nie
jakieś imię dla samochodu (no co, niektórzy ludzie mają takie pomysły :D wystarczy przeczytać
książki Lisy McMann ^^)
** w oryginale użyto folk tale, i znalazłam właśnie taką definicję w słowniku angielsko-
angielskim, jakiej użyłam – może chodzi tu o pewne podania i legendy przekazywane ustnie, tak jak
eposy w Starożytnej Grecji …
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • korneliaa.opx.pl