Rozdzial 15, fan fiction, Miłość, nienawiść i przyjaźń

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
beta: wela
Rozdział piętnasty: Zaproszenia
Drogi pamiętniku, 9 października
Dzisiaj jest już wtorek, a to właśnie w ten piątek ma się odbyć bal.
W poprzednią sobotę, zaraz po tym jak wróciliśmy z Edwardem do domu,
zamknęłam się w swoim pokoju. Musiałam to wszystko przemyśleć. Nie
rozumiem, dlaczego nie chciał opowiadać o swojej przeszłości. I tak ją dobrze
znam. Cóż, może nie wie, że ja wiem. Jeśli Alice nie powiedziała mu o naszej
rozmowie, mógł po prostu nie mieć o niej pojęcia.
Ale to nieważne. Siedziałam na swoim łóżku i patrzyłam w sufit, kiedy do
pokoju wpadły Alice i Rose. Prawie od razu na mnie naskoczyły, wywołując
tym jedynie napad śmiechu.
Od początku wiedziałam, że będzie zżerała je ciekawość. W końcu dobrze
rozumiały, co czuję do Edwarda, ale nie były w stu procentach pewne, czy on
czuje to samo w stosunku do mnie. Myślały, że do tej pory zdążył zrobić
pierwszy krok.
Pytały o każdy drobiazg. Odpowiedziałam na większość pytań, jedynie
weryfikując niektóre fakty. Musiałam to zrobić. Nie chciałam, żeby
dowiedziały się o niezręcznej atmosferze, jaka panowała w drodze powrotnej
do domu. Dowiedziały się jedynie o naszej rozmowie w kuchni, lunchu na
łące i o tym, że wypytywał o moją przeszłość. Nie chciałam powiedzieć im
niczego więcej, niczego o moich uczuciach, niczego o sposobie, w jaki na
mnie patrzył, zadając pytania. To było zbyt... osobiste.
Teraz za to próbują namówić mnie, żebym poszła na bal.
Ale ja nie chcę iść. Nie umiem tańczyć, nie mam chłopaka ani nawet sukienki.
Przecież nie wydałabym na nią tylu pieniędzy, żeby po jednym razie wisiała w
szafie. Poza tym przy mojej koordynacji tańczenie nie byłoby mądrym
posunięciem. Pewnie jak zawsze skończyłabym w szpitalu.
Jedyna osoba, która mogłaby mnie tam zabrać, niestety nie lubiła mnie na
tyle, żeby to zaproponować.
To wszystko jest beznadziejne. Ja jestem beznadziejna.
Jechałam do szkoły z przeświadczeniem, że dziś musi się coś wydarzyć. I
wcale mi się to nie podobało, wręcz przeciwnie – byłam tym wszystkim
podenerwowana.
Zaczęło się już od samego parkowania samochodu. Nie mogłam znaleźć
żadnego miejsca i musiałam stanąć daleko od wejścia, a potem pieszo
zawrócić.
Idąc przez parking, zauważyłam Edwarda, który właśnie wysiadał ze
srebrnego Volvo. Przygryzłam wargę i ze wszystkich sił próbowałam nie
patrzeć w tamtym kierunku. Co okazało się oczywiście niewykonalne. Nie
mogłam oderwać od niego wzroku. Dlaczego jest tak przystojny, a jego włosy
tak cudownie błyszczą w słońcu? Zielone tęczówki zahipnotyzowały mnie w
taki sposób, że na moment zapomniałam o całym świecie. Przełknęłam ślinę i
usiłowałam znaleźć coś, na czym chwilowo mogłabym skupić swoją uwagę.
Naprawdę się starałam, ale było prawie niemożliwym, żebym w tym
momencie dała radę rozproszyć się czymś innym niż myślą o Edwardzie.
- Bello! – usłyszałam. Rozejrzałam się dokoła i zobaczyłam machającą w
moim kierunku Angelę. Zatrzymałam się, żeby mogła mnie dogonić. – To co,
idziesz w ten piątek? – zapytała niby od niechcenia, ale z wyczuwalną nutką
zaciekawienia.
- Nie, nie idę. Nienawidzę tańczyć. Zawsze tracę równowagę. Powinnaś
wiedzieć – powiedziałam, zmuszając się do uśmiechu.
Przez chwilę rozmawiałyśmy o zupełnie zwyczajnych rzeczach. Naprawdę ją
lubiłam. Nie dociekała, dlaczego nie idę. Po prostu przyjęła moją decyzję.
Była dokładnym przeciwieństwem Rose i Alice. Te usilnie próbowały
przekonać mnie do pójścia i tym samym zaczynały już działać mi na nerwy.
Kiedy znalazłyśmy się w klasie, starałam się słuchać tego, co mówił
nauczyciel, ale niestety bez zamierzonego skutku.
Myślami cały czas krążyłam wokół Edwarda. Nawet bardziej uparcie niż przed
dniem na łące. Zastanawiałam się, co może do mnie czuć. Powiedział, że mu
przykro i chciał, żebym nie miała mu tego za złe. Akurat ze spełnieniem jego
życzenia nie miałam żadnych problemów.
- Bello? - szepnęła Angela. Szturchnęła mnie w żebra, wywołując tym samym
grymas na mojej twarzy. Nadal jeszcze mi dokuczały, ale na ogół starałam
się nie zwracać na to uwagi.
- Tak? - zapytałam, próbując ukryć ból.
- Przepraszam! Zapomniałam o twoich żebrach. Ale poszłabyś ze mną na bal?
Tak po prostu jako przyjaciółka? Obie jesteśmy same, więc razem byłoby
nam raźniej.
Westchnęłam, zaczynając się denerwować.
Na szczęście zadzwonił dzwonek.
- Pomyślę o tym, dobra? - powiedziałam, usiłując rozegrać to w jak
najbardziej dyplomatyczny sposób.
Uśmiechnęła się i zgodnie przytaknęła.
- Bella! - usłyszałam za sobą w drodze na matematykę.
- Tak, Mike? - zapytałam, już na wstępie zaczynając się denerwować.
- Może poszłabyś ze mną na bal? - zapytał z wyraźnym podekscytowaniem i
nadzieją. Westchnęłam, teraz już wiedząc, że dokładnie tego dotyczyły moje
wcześniejsze złe przeczucia. Zainteresowanie moją osobą zdecydowanie nie
należało do rzeczy, które sprawiały mi przyjemność.
- Nie, Mike. Nie idę na bal - powiedziałam uprzejmie, ani trochę go tym nie
zniechęcając.
- To w takim razie, dokąd się wybierasz? - Ciekawość aż malowała się na
jego twarzy. Powstrzymałam chęć wywrócenia oczami.
- Nigdzie. Zostaję u Cullenów - powiedziałam tym razem bardziej stanowczo,
próbując przekazać mu wyraźną informację.
- Mogę się do ciebie przyłączyć? - zapytał ochoczo, a w tym momencie moja
irytacja przekroczyła już wszelkie granice.
- Słuchaj, Mike. Dlaczego nie zaprosisz Jessici? Jestem pewna, ze bardzo by
się ucieszyła. - Spojrzał na mnie zmieszany. - Podobasz jej się i musisz być
naprawdę ślepy, jeśli sam jeszcze tego nie zauważyłeś - wytknęłam mu,
lekko się przy tym uśmiechając. Czułam się trochę głupio w stosunku do niej.
Odkąd tu przyjechałam, Mike prawie że przestał zwracać na nią uwagę, a ja
nie chciałam wrogów.
- Jesteś pewna? - zapytał tak zagubiony, że aż się zaśmiałam.
- Absolutnie - powiedziałam. Skinął głową i zaczął bełkotać o jakichś
głupotach, odprowadzając mnie pod klasę.
- Przepraszam, ale mam teraz matematykę i nie chciałabym się spóźnić -
przerwałam mu.
- Jasne - powiedział, zawracając i ruszając w kierunku własnej sali.
Kiedy weszłam do środka, zobaczyłam, że było tam prawie pusto. Z tyłu
siedzieli tylko Edward, Alice i Rosalie, a z przodu jakiś chłopak, który chyba
miał na imię Tyler.
Idąc do swojej ławki, mijałam jego miejsce, kiedy nagle chwycił mnie za
rękę, a ja zaskoczona o mało się nie potknęłam.
- Bella, chcę żebyś poszła ze mną na bal - powiedział tak, jakby właśnie
wydawał mi polecenie.
- Ech, Tyler, co to miało znaczyć? - Pokiwał głową. - Słuchaj, nie jestem
dziewczyną, której możesz rozkazywać. I NIE wybieram się na żaden bal! -
Ciężko było mi się już kontrolować. Byłam tak rozdrażniona, że jeżeli ktoś
powiedziałby choć słowo więcej, to po prostu bym wybuchła. Co się dzisiaj z
nimi działo? Jakiś „Cholerny Dzień Doprowadzania Belli Do Szaleństwa”?
Wyszarpnęłam rękę i ruszyłam prosto do ławki. Usiadłam i wzięłam głęboki
oddech, próbując się uspokoić.
- Masz niezłe wzięcie, nie wydaje ci się? – Edward drażnił się ze mną.
- Lepiej nic nie mów – rzuciłam ostro. On w odpowiedzi jedynie cicho się
zaśmiał, sprawiając, że moje serce podskoczyło w piersi.
- Dlaczego? Nie cieszysz się, że podobasz się chłopakom?
Burknęłam gniewnie. Naprawdę sprawdzał granice mojej wytrzymałości.
Chwila. Co on właśnie powiedział?
- Przepraszam, co powiedziałeś?
- Nie cieszysz się, że podobasz się chłopakom? - Starałam się głośno nie
westchnąć.
Czy brał pod uwagę również i siebie?
- Nie wszystkim – zauważyłam, patrząc mu w oczy.
Odwrócił wzrok.
- Tego akurat nie wiesz – powiedział prawie szeptem.
Głośno westchnęłam, ale nie usłyszał tego, bo w klasie nagle wybuchła jakaś
wrzawa.
Edward wstał, a ja zerknęłam na Rose i Alice. Obie przyglądały się mi z
zaciekawieniem. Dałam im znak mówiący: „Wyjaśnię to później”. Skinęły i
zaczęły między sobą szeptać.
Tymczasem Edward wrócił i usiadł na swoim miejscu.
- Co się stało? – zapytałam.
- Lauren miała na szyi pająka – odpowiedział.
Kiwnęłam głową, a w tym momencie do sali wszedł nauczyciel. Zaczął
objaśniać naszą pracę domową.
Po raz kolejny pozwoliłam sobie się zapomnieć. Słowa Edwarda odbijały się
echem po mojej głowie.
Czy on powiedział, że mnie lubi? To miało być jakieś stwierdzenie? Dawał mi
znak mówiący, że chce wiedzieć, czy ja też go lubię? A może było to zupełnie
obojętne zachowanie?
Byłam kompletnie zagubiona, nie wiedziałam niczego więcej niż do tej pory.
Cała ta sytuacja robiła się coraz bardziej kłopotliwa, a jego ciągłe huśtawki
nastrojów wprowadzały mnie z równowagi.
Zaskoczona podniosłam wzrok dopiero na dźwięk dzwonka. Nawet nie
zauważyłam, kiedy minęła cała lekcja.
Szłam za Cullenami do ich stolika. Alice i Rosalie weszły jeszcze do łazienki, a
ja i Edward maszerowaliśmy w zupełnej ciszy.
- Dlaczego nie idziesz na bal? - Nagle zapytał.
- Nie mam z kim - odpowiedziałam niepewnie.
- Dostałaś już kilka zaproszeń. Sam słyszałem.
Chciałam powiedzieć: "Ale żadne z nich nie było tym właściwym", ale
zdążyłam ugryźć się w język. Ledwo co się powstrzymałam.
Wzięłam głęboki oddech, próbując znaleźć właściwe słowa. Ostatecznie nie
dałam rady, więc wzruszyłam tylko ramionami.
- Wiesz, że możesz iść z Rose i Alice. Nie miałyby nic przeciwko.
Wolałabym usłyszeć: "Nie miałbym nic przeciwko", ale mój umysł cały czas
przypominał mi, że wspomniał tylko o Rose i Alice.
Westchnęłam.
- Wiem. Ale ja nawet nie umiem tańczyć. Nie ma żadnego powodu, dla
którego miałabym tam iść. Poza patrzeniem na ciebie.
- Nigdy wcześniej nie byłaś na balu - wtrącił.
- Przestańmy już o tym rozmawiać, okej? - powiedziałam, kiedy doszliśmy do
naszego stolika. Wzruszył jedynie ramionami i usiadł obok Jaspera.
Alice i Rose przyszły kilka minut później, kiedy właśnie zabierałam się za swój
lunch.
- Bells? Idziesz z nami wieczorem? - Rosalie zapytała mnie słodkim
głosikiem.
- Jasne? Dokąd? - zapytałam.
- Na zakupy! - Alice wrzasnęła z podekscytowania.
Pokiwałam głową.
- Tak myślałam. - Nagle wszyscy Cullenowie spojrzeli na mnie jak na zjawę.
- Co powiedziałaś? - Jasper zapytał.
- Przecież muszę znaleźć jakąś sukienkę na bal, prawda?
Alice i Rosalie krzyknęły ze szczęścia. Natychmiast ustaliły, co będziemy
robić. Westchnęłam. Oboje z Edwardem spojrzeliśmy na siebie.
Uśmiechnęłam się do niego. Nigdy nie dowie się, że to właśnie przez niego
zmieniłam decyzję. Ja mu o tym nie powiem, a nie sądzę, żeby Alice i Rose
same mogły się domyślić.
Mam rację?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • korneliaa.opx.pl