Rybakow Wiaczesław - Trudno stać się Bogiem, Wielki zbiór Rosyjskiej Sci -fi Fantasy

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wiaczesław Rybakow
„Trudno stat’ Bogom” © 2001 by Vyacheslav Rybakov.
T
RUDNO STAĆ SIĘ
B
OGIEM
(Rękopis do dziś nie odnaleziony)
I
Dobrze się stało czy źle — dialektycznie myśląc, należałoby oczywiście powiedzieć: i dobrze, i
źle, a co przeważa, nie dowiem się aż do Sądu Ostatecznego — ale przeczytane w dzieciństwie
książki wczesnych Strugackich ukazały mi świat, w którym, według mnie, naprawdę może żyć
człowiek. Zapewne jakaś nie uświadamiana aprobata istniała i wcześniej, ale właśnie od chwili
przeczytania tych książek realny świat stał mi się obcy. Podejrzewam, że sami Strugaccy w
młodości również odczuwali coś podobnego; w przedmowie do drugiego wydania
Południa
praktycznie powiedzieli to otwarcie.
Niestety, rosyjscy wizjonerzy od wieków widzieli świat pożądany, wymarzony i niezbędny,
które zasadniczo różnił się od świata realnego. W takich północnoamerykańskich Stanach sprawa
jest prosta: więcej bankomatów, ekonomiczniejsze samochody, spadek przestępczości — i oto
mamy świetlistą przyszłość. Przemiany mają charakter tylko ilościowy. U nas jest inaczej. Jeśli
opisawany świat nie różni się od realnego jakościowo — nie jest to przyszłość, lecz jakaś parszywa
fantastyka bliskiego zasięgu. Kiedy jednak organizacja społeczeństwa — najlepiej w skali świata
— jest całkowicie inna, idealna, kiedy ludzie są w cudowny sposób pozbawieni kompleksów,
agresji, lenistwa, obojętności wtedy zapewne mamy do czynienia ze światem przyszłości.
Ale ten, kto jest zdolny do uczciwego i konsekwentnego myślenia, wcześniej czy później
natknie się na problem: cóż to za bariera leży pomiędzy teraźniejszością i przyszłością? Między
światem realnym i pożądanym?
Odsyłacze do ustroju społecznego szybko stały się jedynie martwymi dźwiękami rytualnego
dzwonu czy gongu, które we wszystkich religiach towarzyszą każdej modlitwie. Rzeczywiście,
ustrój zmienił się na bardziej postępowy, ale w latach sześćdziesiątych i tym bardziej
siedemdziesiątych, na przekór temu oczywistemu faktowi, jasna przyszłość paradoksalnie
odsuwała się. Realny świat pełzł ku dwudziestemu pierwszemu wiekowi, a sytuacja w kraju
obsuwała się ku dziewiętnastemu I teraz, kiedy ustrój ponownie zmienił się na bardziej
postępowy, już na samym progu dwudziestego pierwszego wieku cały nasz kraj gruchnął —
zamiast w czasy zwycięstwa humanizmu i lotów do gwiazd — w ogóle gdzieś w czternaste
stulecie, w feudalne rozdrobnienie, nie kończące się spory, w bezprawie i bezbronność kmiotków,
w wypraszanie kwitów na księstwa u tej czy innej kohorty
Problem bariery między światem realnym i pożądanym stał się jednym z wiodących tematów w
twórczości Strugackich. Bardzo szybko ognisko ich zainteresowania przesunęło się z
rozpatrywania wzajemnego oddziaływania dobrego z natury człowieka z dobrym ustrojem na
skupienie się na wzajemnym oddziaływaniu niedobrego z natury człowieka ze społeczeństwem,
które z powodu takich niedobrych ludzi nie może stać się dobre. Strugaccy z całą siłą swego talentu
uderzyli w mieszczucha filistra.
Ale filister nie złożył broni.
Dlatego ogniskowa ponownie zaczęła się przemieszczać — na niedobre społeczeństwo, które
hoduje niedobrych ludzi, ponieważ może istnieć tylko wtedy, gdy opiera się na nich. System
totalitarny pasożytuje na filistrach, dlatego produkuje filistrów. Dlatego Maja Tojwowna
krzyknęła: „Precz z totalitaryzmem! Niech żyje wolność jednostki!”
Niestety, było to kolejne marzenie o jakościowej zmianie ustroju, nie bardziej produktywne niż
zwiędłe dziesięć lat wcześniej marzenie „niech żyje komunizm”.
Ale w swoich najlepszych utworach, poświęconych grzechom nie społeczeństwa, lecz
człowieka, Strugaccy wspaniale ukazali, dlaczego mieszczucha nie da się pokonać. Dlaczego nie
da się go skusić ani promienną przyszłością, ani wdzięcznością społeczeństwa, ani rozkoszami
tworzenia, ani oszałamiającymi tajemnicami Wszechświata
Instynkt zachowania życia jest silniejszy od wszystkich tych pokus. Bardziej niż tworzyć,
bardziej niż odkrywać i odgadywać, bardziej niż uszczęśliwiać wnuki, normalny człowiek chce po
prostu żyć, i nic się na to nie poradzi. A wielowiekowe doświadczenie wyraźnie ukazuje, że
wszystkie te pokusy nieuchronnie wiodą do tego, co ekspert sądowy nazywa uszkodzeniami ciała,
prowadzącymi do utraty życia.
Stąd już zostaje tylko krok do fatalnego pytania, od czasów Hioba dręczącego porządnych ludzi:
dlaczego człowiek poczciwy jest nieszczęśliwy, a nie poczciwy szczęśliwy? Na czym zasadza się
pierworodne skrzywienie naszego świata? Dlaczego męty zawsze i wszędzie żyją sobie
śpiewająco, a ludzie uczciwi, dobrzy, szlachetni, subtelni zbierają wszelkie kary ziemskie i
niebiańskie?
Człowiek wierzący nie widzi w tym żadnej sprzeczności, w ciągu tysięcy lat genialni prorocy
wspaniale zinterpretowali wszystko, co niewierzącemu wydaje się sprzecznością. Bóg bada swoje
ukochane dzieci na wszelkie sposoby, by bez cienia wątpliwości przydzielić miejsce w raju, a
szumowiny mogą sobie grzeszyć, burzyć, dręczyć poczciwych, ale na koniec, jeśli nie pokajają się,
bezapelacyjnie zostaną wtrąceni do piekła Ale słowo daję nawet dysponując taką podporą
umysłową, trzeba mieć serce z kamienia, by mimo wszystko nie zacząć się buntować przeciwko
takiemu postawieniu sprawy.
Jeśli religia nie daje ukojenia, można dokonywać interpretacji naukowych, socjologicznych,
sam to robiłem Na przykład ludzkość powinna mieć określony procent etycznie zorientowanych
osobników, a wspólny genetyczny program gatunku przewiduje ich niezawodne pojawienie się w
każdym pokoleniu, ponieważ są jedynym naturalnym amortyzatorem, który chroni społeczeństwo
przed całkowitym wymordowaniem się ale sami ci osobnicy jak to amortyzatory, zawsze znajdują
się między młotem i kowadłem, i nie mają dokąd uciec — taka jest przewidziana dla nich funkcja
biologiczna.
Jednakże całe spektrum podobnych objaśnień leży w obszarze nie z tego świata, co jest nie do
przyjęcia dla ateistów, a w szczególności dla ateistów Strugackich. Albo inaczej — spektrum to
leży w świecie ludzkim, co dla ateistów jest do przyjęcia, ale krępuje fantastów. Przy tym, jeśli
przyjąć drugi wariant odpowiedzi to dlaczego ci uczciwi–dobrzy–szlachetni–subtelni, bez żadnego
zewnętrznego przymusu, co rusz urządzają sobie takie rzeźnie, których nie wymyśliłby żaden
stalin–hitler. Co do tego ma społeczne amortyzowanie?
A czy nie obserwujemy przypadkiem działania jakiegoś ogólniejszego, kosmicznego,
kosmogonicznego prawa? Jakiegoś wszechogarniającego, odwiecznego prawa przyrody?
Przecież w ostatnich dziesięcioleciach coraz bardziej przekonujemy się, że homo sapiens nie
żyje sam z siebie, nie jest izolowany od burz słonecznych i oddechu Wszechświata. Oddziaływanie
wzajemne jest stałe i wieloaspektowe, znacznie silniejsze niż prymitywne sporadyczne kontakty
typu „idący człowiek rozdeptał mrówkę”, spadająca skała przygniotła człowieka. Być może prawa
społeczne są tylko lokalnymi załamaniami integralnych praw Wszechświata?
Wspaniała powieść Strugackich
Miliard lat przed koncern świata
jest, o ile mi wiadomo, jedyną
we współczesnej literaturze próbą postawienia na intelektualnym poziomie dwudziestego wieku
tego problemu i odpowiedzi nań. Brzmi to ohydnie, jak cytat ze szkolnego podręcznika. Może
powiedzmy więc tak Strugaccy usiłują dotknąć tego problemu i dotknąć odpowiedzi.
Ale jakże nudne jest dla człowieka mieć za jedynego kontrahenta martwy Wszechświat,
niechby nawet i Homeostatyczny!
Całkowicie słusznie i, słowo daję, bardzo po ludzku zauważył noblista Steven Weinberg „Im
bardziej zrozumiały staje się Wszechświat, tym bardziej wydaje się on nonsensowny”.
Co prawda, natychmiast dodał Ale () próba zrozumienia Wszechświata to jedna z niewielu
rzeczy które wznoszą trochę ludzkość ponad poziom farsy i nadają jej cechy wysokiej tragedii”.
Jednakże, obawiam się, że to również swoista farsa pobłażliwie patrzeć na tych, którzy nie
wznoszą oczu ku bezlitosnemu niebu, i być dumnym ze swego spokojnego męstwa pod spadającą
skałą, śmiać się, myśleć, rodzic i wychowywać dzieci pod opadającym ze świstem głazem —
mając pewność, że będzie spadał jeszcze przez co najmniej pięćdziesiąt miliardów lat!
Odpukać: wysoka tragedia pojedynku z Wszechświatem — pojedynku nieuchronnego,
niechcianego i oczywiście bez najmniejszej szansy na to, co w świecie zwierzęcym nazywa się
zwycięstwem — może się odbyć znacznie szybciej.
Spróbujmy wykonać jeszcze jeden krok.
Byłem studentem piątego roku gdy wpadł mi w ręce maszynopis nie opublikowanego wtedy
jeszcze
Miliarda.
Ponieważ nie musiałem dawać słowa honoru, że nikomu go nie pokażę, nie
mogłem rzecz jasna wytrzymać i dałem tę powieść do przeczytanie trzem ludziom z mojego roku,
którzy, jak wiedziałem, kochali fantastykę nie mniej niż ja. Pamiętam, że kiedy Kola Anisimcew
— japonista, tak jak i Wladlen Głuchow, tyle że o pół wieku młodszy — zwracał maszynopis,
zapytał z niedowierzaniem: „Słuchaj, to nie ty napisałeś?”. Mogłem tylko zamachać rękami — a to
właśnie odezwał się los.
Chęć mam, papier też, mam okrutne doświadczenie z lat, które niczym czołgowy klin
przeturlały się po nas już po publikacji
Miliarda.
Mam talent, niestety, znacznie wodnistszy niż
talent braci Strugackich, ale na to nic nie poradzę, mogę tylko zakrzyknąć za Hiobem:
„Człowiek swej drogi jest nieświadomy, Bóg sam ją przed nim zamyka. Czas leci jak tkackie
czółenko i przemija bez nadziei. Ja ust ujarzmić nie mogę, mowie chcę w utrapieniu, narzekać w
boleści mej duszy. Dlaczego na cel mnie wziąłeś? Mam być ciężarem Najwyższemu? Czemu
szukasz u mnie przestępstwa i grzechu mego dochodzisz? Choć wiesz, żem przecież nie zgrzeszył.
Nikt mnie z Twej ręki nie wyrwie. Biada mi, gdybym ja zgrzeszył! Choć sprawiedliwy, nie
podniosę głowy, syty pogardy, niedolą pojony”.
Przyszli do Hioba, siedzącego na gnoju, trzej przyjaciele jego: Elifaz z Temanu, Bildad z
Szuach i Sofar z Naama. Siedzieli z nim na ziemi siedem dni i siedem nocy, nikt nie wyrzekł słowa,
bo widzieli ogrom jego bólu. A potem każdy w miarę swojego rozumu zaczął go przekonywać
Wiaczesław Rybaków
3:23. Człowiek swej drogi jest nieświadomy,
Bóg sam ją przed nim zamyka.
7:6. Czas leci jak tkackie czółenko
i przemija bez nadziei.
7:20. …dlaczego na cel mnie wziąłeś?
Mam być ciężarem Najwyższemu?
17:6. Wydano mnie ludziom na pośmiewisko,
jestem w ich oczach wyrzutkiem.
19:7. Gdy krzyknę „Gwałt” — nie ma echa,
„Ratunku!” — ja nie mam prawa.
21:7. Czemuż to żyją grzesznicy?
Wiekowi są i potężni.
16:21. …by rozsądził spór człowieka z Bogiem,
jakby człowieka z człowiekiem.
9:19. O siłę chodzi ? To mocarz.
O sąd? Kto da mi świadectwo?
10:2. Nie potępiaj mnie, powiem do Boga.
Dlaczego dokuczasz mi, powiedz?
10:3. Przyjemnie ci mnie uciskać,
odrzucać dzieło swoich rąk
i sprzyjać radzie występnych?
10:15. Biada mi, gdybym ja zgrzeszył!
Choć sprawiedliwy, nie podniosę głowy,
syty pogardy, niedolą pojony.
13:22. Mów pierwszy, a ja niech odpowiem,
lub ja przemówię, Ty po mnie.
10:21. …nim pójdę, by nigdy nie wrócić
do kraju pełnego ciemności.
Księga Hioba
10:24. …Dokądże nas trzymać będziesz w niepewności?
Jeśli ty jesteś Chrystusem, powiedz nam jawnie.
Ewangelia według św. Jana
Kto zaś się wzbogacił… posiadaniem Chrystusa…
Ten z doświadczenia wie, jaką otrzymał radość,
jaki skarb ma w sercu swym, rozmawiają
z Bogiem, jak z przyjacielem
Święty Piotr Apostoł
R
OZDZIAŁ
1
1. tylko poplotkować. Smutny nostalgiczny uśmiech wywoływało wspomnienie, jak jakieś
dziesięć, piętnaście lat temu w paroksyzmach wiecznego inteligenckiego masochizmu powtarzano
sobie uszczypliwości satyryków: że niby radzieccy uczeni chodzą do pracy tylko po to, żeby się
herbaty napić i pogadać w palarni. Jasne, z kogo jeszcze mogli wtedy szydzić satyrycy: z niższego
poziomu pracowników handlu i pracowników naukowych. Ani jedni, ani drudzy nie mogli się
odgryźć.
Zresztą dlaczego się odgryzać! Przecież sami czuli, że efektywność jest niska, trzeba by
pracować więcej, ale system dusi. Śmieszne: sumienie ich męczyło! Ach, ileż czasu marnuje się na
pisanie socjalistycznych zobowiązań! Ach, każdą śrubkę, każdą soczewkę — konewkę trzeba na
kolanach wybłagiwać! Ach, na tego uważaj, jasne, na sto procent nie wiem, ale mówią, że kabluje.
Ach, tak bez sensu się dzień zmarnował, gadu–gadu; no, nic, jutro nadrobię Teraz sumienie już
nie męczy. Tygodnie, miesiące wypadły jak miedziaki z dziurawej kieszeni. Dwie godziny do
pracy w nabitym, rzadko chodzącym autobusie, drugie dwie z pracy, dlatego w pracy jesteś
najwyżej kilka godzin, bo do domu przyjedziesz po ciemku. Popalili, popili herbatkę, pogawędzili
o smuteczkach, no i dzień minął.
Tematy, ogólnie rzecz biorąc, nie za bardzo się zmieniły; polityka — obowiązkowo („Na kogo
głosowałeś? Zupełnie zwariowałeś?!”); ohydne perspektywy w życiu i pracy — koniecznie,
zawsze z rechotem, jak w czasie zastoju; głupota dyrekcji 1 jej niezdolność do stawienia czoła
sytuacji — wiadomo, jak zwykle. Kiedy dadzą wypłatę i jaka to będzie część teoretycznie
należnego uposażenia — o, to nowa rzecz, powiew czasów. Kogo gdzie zabili albo zadeptali, albo
w najlepszym razie okradli — kiedy rozmówcy poruszali ten temat, zawsze kojarzyli się
Malanowowi z orędownikami z mass mediów: który straszniejszą historię zasunie, ten jest lepszy,
tego słuchają — „Ach!” i „Och!” — i już nawet nikt nie pamięta, że i te mniej straszne, i te bardziej
z reguły są prawdziwe. Poza tym powracało głupie wspomnienie: parszywe, śmierdzące,
obstawione miedniczkami, obrusikami i raźnie drącymi się na okrągło głośnikami, wspólne
komunalne mieszkanie na prospekcie Karola Marksa w mieście — bohaterze Leningradzie, jego
mroczne, tajemniczo zagracone korytarze, a w korytarzach komunalne dzieciaki, chyba jeszcze
przed szkołą; tak się chce pochwalić, czymś zaimponować, wyprzedzić innych w czymkolwiek,
więc wziął i palnął Kolka: „A u nas wczoraj wylazł spod łóżka karaluch jak palec” Co się wtedy
zaczęło! Wszyscy dostali szału: „A u nas ooo taki!”, „A u nas — jeszcze większy!” i chcąc
wstrząsnąć przyjaciółmi aż do głębi duszy, rozkładali ręce szeroko, jak najszerzej, ile komu
starczało
Kto z kim i jak — tego jakby mniej. Starzejemy się. Temperamentu nie starcza, żeby naprawdę
dać powód do plotek, a ssanie z palca nie bardzo wychodziło. Niektóre kobiety się starały,
uczciwie się starały, ale choćbyś pękł, nieprzekonujące to było i dlatego nieciekawe. Zapewne cały
instytut dużo by dał temu, kto wyciąłby jakiś dobry numer: jakiś huczny rozwód czy namiętne
cudzołóstwo w pracy, pod sklepieniem starych spektroskopów; byliby wdzięczni do grobowej
deski — ale niestety. A młodzieży w instytucie nie przybywało, utalentowana młodzież dzisiaj
rozsiadła się w szczękach.
Oczywiście, że niecała, Malanow rozumiał to i czasem rzeczywistość to udowadniała — ale nie
przynosiło to ulgi. Kiedyś zaniosło go służbowo do specjalnej szkoły przy pewnym
międzynarodowym związku sprzyjania rozwojowi profesjonalnych nawyków. Na oko była to
niczym nie wyróżniająca się szkoła ze stalinowskich czasów, nad Kanałem Gribojedowa. Wpadł
tam i zupełnie zgłupiał — jakby wrócił do domu. Inteligentni, wyluzowani, przyjaźni nauczyciele
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • korneliaa.opx.pl