Romanse Sprzed Lat 42 - Cindy Harris - Smak zemsty, romanse sprzed lat 41 - 60

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Cindy Harris
Smak zemsty
Prolog
Dublin, 1865
Gdy zbliżał się koniec, była taka spokojna... Jej dłu­
gie, kasztanowate włosy rozsypały się po poduszce,
a ona, wycieńczona gorączką, niknęła w fałdach bia­
łej płóciennej koszuli wśród otaczającej ją pościeli.
Mąż siedział przy jej łóżku, trzymał ją za rękę, od­
garniał jej z czoła wilgotne włosy. Przez cały rok Ma­
ry zmagała się ze śmiertelną chorobą. Teraz była już
zmęczona, gotowa się poddać. Ale Devon Avondale
nie zamierzał na to pozwolić. Nie wyobrażał sobie,
że Mary mogłaby go opuścić. Miałaby umrzeć, a on
żyć nadal? To było nie do pomyślenia!
Głaskał delikatną skórę jej ramienia i z pochyloną
głową modlił się o cud.
Zdławiony, słaby głos Mary wyrwał go z niemej za­
dumy.
- Nie bądź taki smutny, Devon.
Powstrzymał łzy cisnące się do oczu. Mary była o ty­
le dzielniejsza od niego! Nie chciał, by dowiedziała się,
jakim jest tchórzem, jak straszliwie boi się, że ją utraci.
- Wszystko będzie dobrze, Mary. Nastąpi przesile­
nie, gorączka opadnie...
Spieczone usta rozchyliły się w lekkim uśmiechu.
- Nie, Devon. To już długo nie potrwa.
Pochylił się ku Mary, ukrył głowę na jej piersi. Gła-
5
skała go po włosach. Oddychała z coraz większym
trudem. Objął ją ramionami i przytulił tak mocno,
jak tylko się odważył. Żar ciała Mary przenikał w je­
go ciało. Tak jej potrzebował! Nie pozwoli jej odejść!
Jeśli Mary umrze, on także nie chce żyć.
- Popatrz na mnie, Devon.
Podniósł głowę.
- Mój pamiętnik... - Wskazała wychudzonym pal­
cem niewielki, oprawny w skórę tomik leżący na noc­
nym stoliku. - Kiedy mnie już nie będzie...
Potrząsnął głową. Nie mógł znieść, jak o tym mó­
wiła.
W jej głosie brzmiała determinacja, która go zasko­
czyła.
- Pisałam go z myślą o tobie, kochany. Dzięki nie­
mu będziesz miał cel w życiu... I znów odnajdziesz
miłość.
Z jękiem przycisnął do warg jej kruchą rękę. A po­
tem, gdy Mary wydawała ostatnie tchnienie, ucałował
ją w usta.
Był taki piękny, wiosenny poranek... a Mary O'Roar-
ke Avondale leżała martwa w swoim łóżku, w swoim
domu pod numerem drugim na Fontjoy Square.
1
Dublin, 1870
Ferghus, majordomus łady Dolly Baltmore -
a ostatnio raczej stajenny, kucharz i pomywaczka
w jednej osobie - stał w drzwiach, wycierając ręce
w przód wytłuszczonego fartucha.
- Ktoś się dobija jak opętany do drzwi frontowych,
pszepani.
Jakby Dolly sama tego nie słyszała!
Druty zastygły w ręku łady Baltmore. Podniosła
wzrok znad wełnianej pończochy, której piętę uzu­
pełniała. Zmrużyła zielone, łzawiące oczy. Było już
późne popołudnie i słońce, wpadając przez okno jej
salonu, nie dodawało pomieszczeniu wiele światła.
Położony w północnej części Dublina dom lady Balt­
more rozpadał się w szybkim tempie. Nie była w sta­
nie uporać się z jego naprawą jak z reperacją trzyma­
nej w ręku pończochy.
Pokój wydal się jej nagłe tak mroczny, że musiała
zamrugać oczyma, by dostrzec wyraźnie swego jedy­
nego już sługę. Można by, oczywiście, zapalić lampę,
ale nafta była luksusem, a oświetlenie gazowe tym
bardziej. Niesłychanie kosztowne woskowe świece
zapalano tylko przy gościach, stwarzając pozory za­
możności - niezbędne w życiu Dolly jak powietrze,
którym oddychała. Musi przenieść się z robótką pod
7
samo okno, póki drobniutki ścieg nie stanie się cał­
kiem niewidoczny.
Kiedy zaś ściemni się do tego stopnia, że żadna ro­
bota na drutach (choćby najgrubszych!) nie będzie
już możliwa, Dolly położy się do łóżka i spędzi ko­
lejny wlokący się nieznośnie wieczór, obmyślając ze­
mstę na Dicku Creevym. Na człowieku, który zamor­
dował jej męża, lorda Boyle'a Baltmore'a, a ją skazał
na koszmarną egzystencję!
Gdyby jednak nazajutrz wpadła na popołudniową
herbatkę ta okropna snobka, jej szwagierka, Dolly
i Ferghus potrafiliby jej zaimponować. Pojawiłyby się
na ogromnej tacy kanapki z rzeżuchą, biszkopty, go­
rące bułeczki. Otrzymawszy zaś zaproszenie do czy­
jejś wiejskiej rezydencji, przed powrotem do domu
Dolly zakradłaby się do spiżarni gospodarzy i napeł­
niła swój kuferek słoiczkami konfitur i pieczywem do­
mowego wyrobu. Gdyby zaś Dolly chciała za wszel­
ką cenę zadać szyku za ostatnie grosze, udałaby się
wynajętym powozem na przejażdżkę do St. Stephen's
Green albo po Grafton Street. Uśmiechałaby się bez­
trosko do przechodniów i machała znajomym dłonią
w pracowicie pocerowanej koronkowej rękawiczce.
W ciągu ostatniego roku po śmierci męża życie
Dolly stało się jednym przerażającym pasmem fałszu
i dwulicowości.
Ktoś nadal walił ciężką, mosiężną, wypolerowaną
dla większego efektu kołatką w drzwi frontowe. I to
tak, że krokwie się trzęsły.
Ferghus przestąpił z nogi na nogę i odchrząknął.
- Jak żem już mówił, ktoś się do nas dobija, psze-
pani.
Palce Dolly zaczęły się znów rytmicznie poruszać.
8
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • korneliaa.opx.pl