Rudyard Kipling - Księga Dżungli, KSIĘGA DŻUNGLI - Rudyard Kipling
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rudyard Kipling
Księga Dżungli
przekład autoryzowany
Józefa Birkenmajera
Tytuł oryginału angielskiego „The Jungle Book"
BRACIA MOWGLIEGO
Hasło dał Chil ścierwnik — i Już z mrocznych wądołów
Mang nietoperz wyfrunął bez tremy.
Pospędzano już trzody do zamkniętej zagrody —
teraz do dnia m y hasać będziemy!
Hejże, nadszedł czas luby naszej siły i chluby!
Górą kły i pazury, i szpony!
Hej, słuchajcie wezwania! — Dobrych łowów każdemu,
Sto przestrzega Praw Dżungli zielonej!
Nocny śpiew dżungli
Pewnego bardzo ciepłego wieczoru o godzinie siódmej zbudził się Ojciec Wilk,
zażywający całodziennego wypoczynku wśród wzgórz Seeonee. Podrapał się, ziewnął i zaczął
wyciągać jedną łapę po drugiej, chcąc pozbyć się sennego odrętwienia, jakie wyczuwał jeszcze w
koniuszkach pazurów. Matka Wilczyca leżała na ziemi, zwiesiwszy wielki, szary nochal ponad
czwórką szamoczących się z sobą i popiskujących wilczątek, a blask księżyca zaglądał w otwór
jaskini, która była mieszkaniem całej tej gromadki.
— Wrr! — odezwał się Ojciec Wilk. — Czas wziąć się znów do polowania!
I już miał wyskoczyć na zbocze wzgórza, gdy jakiś mały cień z puszystym ogonem
przeszedł przez próg i zajęczał:
— Niech ci sprzyja szczęście, Wodzu Wilków; niech szczęście i mocne białe kły sprzyjają
twojej szlachetnej dziatwie, by nigdy nie zapomniała o głodnych na tym świecie.
Był to szakal Tabaqui, pieczeniarz i lizus. Wilki, żyjące w Indiach, czują do Tabaquiego
odrazę za to, że ten włóczy się wszędzie, płatając psoty, znosząc plotki i zjadając łachmany oraz
strzępy skóry ze śmietników wiejskich. Poza tym jednak boją się go, gdyż Tabaqui w większym
stopniu niż ktokolwiek w dżungli jest skłonny do ulegania szaleństwu; wówczas zapomina, że bał
się kogoś kiedykolwiek, i biegnie przez las, kąsając każdego, kogo napotka. Nawet tygrys ucieka i
kryje się, ilekroć Tabaqui oszaleje, gdyż szaleństwo jest największym nieszczęściem, jakie spaść
może na dzikie stworzenie. My chorobę tę zwiemy wścieklizną, ale zwierzęta dżungli nadają jej
nazwę
dewanee —
szaleństwo — i uciekają przed nią.
— Wejdźże więc i rozejrzyj się wokoło — odrzekł Ojciec Wilk — ale jedzenia tu nie
znajdziesz.
— Jużci, dla wilka go nie starczy — rzekł Tabaqui — ale dla takiego chudziny jak ja nawet
sucha kość będzie wspaniałą ucztą. Kimże jesteśmy — my
gidur-log
(szakale) — byśmy mogli
grymasić i wybredzać w jedzeniu?
Powlókł się w głąb jaskini. Znalazł
tam kość antylopy z odrobiną mięsa. Usiadł i jął z
radością chrupać niedogryzek.
— Wielkie dzięki za tak smaczny posiłek — odezwał się, oblizując wargi. — Jakże piękne
są twe szlachetne szczenięta! Jakże
piękne mają ślepia! A przy tym jakie jeszcze młode! Zaprawdę, powinienem raieć w
pamięci, że dzieci królów są od samego urodzenia dorosłe.
Tabaqui, równie jak ktokolwiek inny, wiedział dobrze, że nie ma gorszego nieszczęścia, jak
mówić pochlebstwa w oczy dzieciom — więc miło mu było patrzeć na zmartwioną minę Matki
Wilczycy i Ojca Wilka.
Siedział spokojnie, radując się wyrządzoną przez siebie przykrością, po czym rzekł
złośliwie:
— Shere Khan, który jest Olbrzymi, zmienił łowisko. W ciągu najbliższego miesiąca
będzie polował pośród naszych gór. Sam mi o tym opowiadał.
Shere Khan był to tygrys, który przemieszkiwał o dwadzieścia mil opodal nad brzegami
rzeki Waingangi
1
— Wara! — szczeknął gniewnie Ojciec Wilk. — Według Praw Dżungli nie wolno mu bez
stosownego ostrzeżenia zmieniać siedziby. On tu nam wypłoszy wszelką zwierzynę w okręgu mil
dziesięciu, a ja... ja muszę teraz polować za dwoje.
— Jego matka nie bez powodu nazwała go Lungri (Kuternogą) — odezwała się spokojnie
1
Wainganga
— indyjska nazwa Gangesu.
Matka Wilczyca. — Od urodzenia kulał na jedną nogę. Z tego powodu zabijał jedynie bydło. Teraz
wieśniacy znad Waingangi są źli na niego, więc on tu nadciągnął, żeby rozeźlić naszych
wieśniaków. Będą przeszukiwali dżunglę, by go wytropić, gdy jego już dawno w niej nie będzie, a
my i nasze dzieci musimy uciekać, gdy trawy staną w ogniu. Doprawdy, żywimy dla Shere Khana
wielką wdzięczność!
— Czy mam mu donieść o waszej wdzięczności? — zapytał Tabaqui.
— Fora ze dwora! — warknął Ojciec Wilk. — Wynoś się i poluj wraz ze swym panem. Jak
na jedną noc, wyrządziłeś aż nazbyt wiele szkody!
— Odchodzę — odpowiedział spokojnie Tabaqui. — Możecie usłyszeć głos Shere
Khana... tam poniżej... w zaroślach. Ja wolałbym uwolnić się od tego posłowania.
Ojciec Wilk jął nadsłuchiwać. Hen w dolinie zbiegającej ku małej rzeczułce posłyszał
oschłe, gniewne, chrapliwe, przeciągłę miaukoty tygrysa, który nic nie złowił i nie zważa na to, iż
cała dżungla wie już o tym.
— Głupiec! — odezwał się Ojciec Wilk. — Od takiego hałasu rozpoczyna nocną pracę!
Czyżby sądził, że nasze antylopy są podobne do opasłych bawołów znad Waingangi, z którymi
dotąd miewał do czynienia?
— Pst! Nie na bawołu ani antylopę poluje on dzisiejszej
nocy —
odpowiedziała Matka
Wilczyca. — On poluje na Człowieka.
Miauczenie przeszło w huczący pomruk, który zdawał się nadchodzić ze wszystkich naraz
stron świata. Jest to ten hałas, który do dzikiej trwogi doprowadza drwali i włóczęgów śpiących
pod gołym niebem i nieraz sprawia, iż wpadają w samą paszczękę tygrysa.
— Człowieka — odezwał się Ojciec Wilk ukazując wszystkie lśniąco białe zęby. — Fe!
Czyż tak mało chrząszczy i żab w zbiornikach wody, iż on musi zjadać ludzi... i to jeszcze na
naszych łowiskach?
Prawo Dżungli, które niczego nie nakazuje bez powodu, zabrania wszelkim zwierzętom
zjadać Człowieka, wyjąwszy ten wypadek, gdy ktoś zabija, by pokazać swym dzieciom, jak się
zabija, a wtedy musi polować poza terenem łowieckim swej gromady lub plemienia. Istotna
przyczyna leży w tym, że zabijanie ludzi pociąga za sobą prędzej czy później nadejście białych
ludzi, siedzących na słoniach i zbrojnych w strzelby, oraz setek brunatnych ludzi z gongami,
rakietami i pochodniami. Cierpi na tym wszystko, co żyje w dżungli. Ale zwierzęta w rozmowach
z sobą podają inną przyczynę: oto Człowiek jest najsłabszym i najbardziej bezbronnym ze
wszystkich żywiąt, więc czynienie mu krzywdy nie licowałoby z honorem myśliwca. Powiadają
też — a to już jest prawdą — że zjadacze ludzi nabawiają się świerzbu i tracą zęby.
Pomruk stawał się głośniejszy i zakończył się wydartym z peł-. nego gardła krzykiem:
„Aaarh!" Było to hasło tygrysiego natarcia. Następnie rozległo się wycie —
•.
wprost nietygrysie
wycie — Shere Khana.
— Chybił! — ozwała się Matka Wilczyca. — Co to takiego! Ojciec Wilk wybiegł na kilka
kroków i posłyszał, jak Shere Khan mruczał i mamrotał gniewnie, tarzając się w zaroślach.
— Dureń! Nie zdobył się na nic innego, jak na to, by skoczyć na ognisko obozujących
drwali i poparzyć sobie stopy! — rzekł Ojciec Wilk pochrząkując. — Tabaqui jest przy nim.
— Coś wdziera się na wzgórze — odezwała się Matka Wilczyca nadstawiając ucha. —
Bądźcie gotowi!
Krzaki w gęstwinie zaszeleściły z cicha. Ojciec Wilk przypadł plackiem do ziemi, gotów
poderwać się każdej chwili. Gdybyście wówczas byli świadkami tej sceny, zobaczylibyście
najdziwniejszą rzecz pod słońcem: wilk zatrzymał się w pół skoku! Zanim rozpoznał to, na co miał
się rzucić, już dał susa, a następnie usiłował się cofnąć. W rezultacie zrobił szczupaka na jakie
cztery do pięciu stóp w górę i spadł niemal w tym samym miejscu, gdzie był odbił się od ziemi.
— Człowiek! — warknął. — Szczenię ludzkie. Patrzcie no!
Wprost przed nim stał, trzymając się niskiej gałęzi, naguśki, o brunatnej cerze bobas, który
dopiero co nauczył się chodzić — miła kruszyna,
z
dołkami na pulchnej buzi, jakiej jeszcze nigdy
dotąd nocną porą nie widziano w wilczej jaskini. Spojrzał prosto w twarz wilkowi i roześmiał się.
— Więc to jest ludzkie szczenię? — zapytała Matka Wilczyca. — Nigdy nie zdarzyło mi
się widzieć małego człowieka. Dawać go tu!
Wilk, przyzwyczajony do przenoszenia swych małych, potrafi w razie potrzeby trzymać w
pysku jajko, nie naruszając skorupy. Choć więc szczęki Ojca Wilczura zwarły się tuż przy plecach
chłopaka, jednakże dziecko, gdy je złożył pomiędzy wilczętami, nie miało nigdzie nawet skóry
zdrapanej od jego zębów.
— Jaki mały! Jaki naguśki, jaki odważny i śmiały! — przemówiła tkliwie Matka Wilczyca.
Tymczasem bobas przepychał się między wilczętami, by dostać się jak najbliżej do ciepłej, ko-
smatej piersi wilczycy. — Oho! On już wraz z innymi zabrał się do jedzenia. A więc to tak wygląda
szczenię ludzkie! No, no! Byłże kiedy taki wilk, który by się mógł tym poszczycić, że wśród swej
dziatwy miał szczenię ludzkie?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]